sobota, 25 maja 2013

Jak zaczyn

Jezus jest Panem rzeczy niemożliwych - mawiała Sługa Boża Magdalena Hutin. Wydaje się być to oczywiste, jeśli spojrzeć na jej życie. Krucha, chorowita kobieta w wieku 40 lat wyjeżdża na pustynię, gdzie zakłada nowe zgromadzenie. Pozornie wydawałoby się, że to spóźnione powołanie - ale na podobną uwagę odpowiedziała kiedyś: To powołanie miałam od zawsze. Bo też rzeczywiście, życie bł. Karola de Foucauld fascynowało ją od dzieciństwa. A Bóg powoli ukazywał jej, co ma być szczególnym charyzmatem Małych Sióstr Jezusa: mają żyć kontemplacją w sercu świata, iść do najbardziej pogardzanych, by apostołować nie przez słowa, ale przez ubóstwo i przyjaźń, jak Święta Rodzina w Nazarecie, a swoje życie ofiarowywać szczególnie za ludy Wschodu (w tym muzułmanów).
Niezwykle aktywna, podróżująca po całym świecie - a jednocześnie kontemplatyczka, niechętnie zdradzająca szczegóły swych głębokich przeżyć duchowych. W czasach komunizmu przemierza wraz ze współsiostrami kraje za żelazną kurtyną, a ciężarówka z ukrytym Najświętszym Sakramentem jest jednocześnie ich mieszkaniem i kaplicą. Bóg wziął mnie za rękę a ja ślepo poszłam za Nim, w całkowitych na pozór ciemnościach, pozbawiona wszelkich ludzkich środków, ufając bezgranicznie wszechmocy Jezusa.
Siostry w niebieskich habitach pracują  fabrykach, sprzedają bilety w cyrku, zamiatają ulice, uprawiają rolę. Trzeba iść nie tam, gdzie ziemia jest najświętsza, lecz tam, gdzie dusze są w największej potrzebie... tam, gdzie poszedłby Jezus... - pisał brat Karol. Trwając na modlitwie i naśladując ubogie życie Jezusa w Nazarecie, mają być jak zaczyn. A przecież odrobina kwasu całe ciasto zakwasza (1 Kor 5,6)...

Angelika Daiker, Miłość przekracza granice, Esprit, Kraków 2007.

piątek, 17 maja 2013

Śląska mała Tereska

Siostra Dulcissima chyba mnie lubi, bo znowu do mnie przyszła. Kiedyś w internecie wyskoczyło mi jej zdjęcie z czasów choroby. Chorowała na guza mózgu. Opuchnięta twarz, wyraz bólu w oczach i... nieśmiała próba uśmiechu. Znalazłam o niej artykuły w "Gościu Niedzielnym" i tak ją poznałam. Po jakimś czasie znów się przypomniała - tym razem sama coś napisałam. A teraz dostałam o niej książkę od znajomej karmelitanki (ale nie autorki). Zupełna świeżynka, książki nie widziałam jeszcze w księgarni wydawnictwa.
O s. Dulcissimie mawiano "śląska mała Tereska". Pozornie zwyczajna dziewczyna - w ukryciu, z małych, codziennych sytuacji budująca "kapliczkę" dla Jezusa. A kiedy rozpocznie się jej ciężka choroba (będzie miała zaledwie 19 lat) - ofiarowująca - nie bez walki - cierpienie w przeróżnych intencjach: zgromadzenia, kapłanów, ale tez konkretnych osób z rodzinnej miejscowości. Ofiarowuje na przykład swój wzrok w intencji małego chłopca z Brzezia... Zresztą mieszkańcy Brzezia mogą godzinami opowiadać o łaskach, wyproszonych za jej wstawiennictwem. Jutro (18 maja) będzie rocznica jej przejścia do nieba, więc może warto prosić o pomoc, szczególnie w duchowych trudnościach. Sama zresztą pisała: Jak często pozostaję siedzącą na mej drodze; nie mogę sobie pomóc i nie pozwalam sobie pomóc! Są to tylko małe kamienie, które wiatr Boży rozrzuca na mojej drodze, aby mnie przeprowadzić przez nie bliżej do siebie. Wtedy przychodzi Zły i ukazuje mały kamień wielkim przed mymi oczyma i mówi: „Usiądź na nim i pozostań tu, ponieważ nie możesz go podnieść". Ale znowu inny głos w sercu mówi: „Nie bój się, wstań i idź dalej, nawet jeśli jesteś taka słaba! Pomyśl o boleściach Jezusa i Maryi, a uda się" (…). Panie, którego noszę głęboko w mym sercu, przyjdź i mieszkaj, oczyszczaj, prowadź i zachowaj mnie! (…) Gdy zmęczymy się na naszej drodze, pozwól nam, Jezu, odpocząć i wzmocnij nową siłą, by znów rozpocząć od nowa!

s. Maria Grażyna Zieleń OCD, Wierny szmaragd polski, Emmanuel, Katowice 2013.

poniedziałek, 13 maja 2013

Powołałem cię słusznie (Iz 42,6)

Pisałam wam kiedyś, że nie lubię powieści, ale od tej akurat nie mogłam się oderwać.  Kolega zareklamował, że to książka o cristiadzie... no, prawie (udało się wam obejrzeć film Cristiada? Polecam). Akcja rzeczywiście dzieje się w Meksyku podczas prześladowań religijnych. Bohaterem jest jeden z nielicznych księży, którzy ocaleli. Błąkający się od wioski do wioski, zaniedbujący praktyki religijne, nie uważa się za kandydata na ołtarze. Tym bardziej, że doskonale zdaje sobie sprawę ze swoich grzechów - i nie są to pyłki, drobne niedoskonałości, jak u świętych. To alkoholizm, nieczystość, pycha, chciwość. Rozumie też, jak łatwo jest upaść - a wszystko zaczyna się właśnie od drobnych zaniedbań. Jednak mimo to ludzie widzą w nim ciągle tego, który został namaszczony, kapłana - a tym samym chronią go, narażają się na cierpienie, a nawet i śmierć. Kiedy płacze ze zmęczenia - dochodzą do wniosku, że to płacz nad ich grzechami. Kiedy przyznaje się do własnych grzechów - usprawiedliwiają go. Kiedy wreszcie ginie rozstrzelany - uznają za męczennika.
To (zupełnie niecukierkowa) książka o powołaniu, ale i o wypaleniu w posłudze. To także powieść stawiająca pytanie o czystość intencji.

Graham Greene, Moc i chwała, Pax, Warszawa 1978.

niedziela, 5 maja 2013

Ocalona, aby mówić

Wojna w Rwandzie obfituje w historie wstrząsające. Wiele osób słyszało z pewnością o Męczennikach Braterstwa z Buta - grupie 40 uczniów, pochodzących ze zwalczających się plemion, którzy zginęli, bo nie chcieli dać się rozdzielić (na Tutsi, których chciano zamordować, i Hutu, którzy mieli być ocaleni). Znani są też Cyprian i Dafroza ze Wspólnoty Emmanuel, którzy wraz z dziećmi zginęli w trakcie adoracji Najświętszego Sakramentu (jedno z dzieci przeżyło, bo upadający ojciec zakrył je własnym ciałem) - teraz toczy się wobec nich proces beatyfikacyjny. Jednocześnie w tym trudnym czasie niejednokrotnie objawiała się moc Boża. W Ruhango - teraz jest tam sanktuarium Miłosierdzia Bożego - grupa ludzi schroniła się w kościele. Nie była to bezpieczna kryjówka, bo rebelianci podpalali świątynie... ale jak wytłumaczyć fakt, że o godzinie trzeciej po południu, kiedy zatrwożeni ludzie, zabarykadowani w kościele, odmawiali koronkę do Bożego Miłosierdzia, napastnicy NAGLE postanowili odjechać, nie wyrządzając nikomu krzywdy?
Ocalona, aby mówić jest także książką o Bożym cudzie (autorka napisała także wiele innych książek, cztery z nich są już przetłumaczone na język polski - ale warto zacząć od tej właśnie). Opisuje w niej, jak wraz z kilkoma kobietami przetrwała rzeź, w której zginęła prawie cała jej rodzina (w trakcie lektury nie sposób nie zauważyć głębokich więzi, w niej panujących... jeden z braci oddał życie w obronie Immaculée). Mimo tego że oprawcy wielokrotnie przechodzili obok ich kryjówki - zostały ocalone. Te niezwykle trudne miesiące stały się dla autorki czasem pogłębienia relacji z Bogiem. To On przynosił jej nadzieję wbrew nadziei, po masakrze dawał światło, co ma robić, gdzie szukać mieszkania i pracy. Przede wszystkim jednak uzdolnił ją do rzeczy najtrudniejszej - do przebaczenia.

Immaculée Ilibagiza, Ocalona, aby mówić, Duc in Altum, Warszawa 2007.

U siebie

Na majówkę wyjechałam do grodu nad Motławą. Niestety, ktoś tam zepsuł klimatyzację i naprawił dopiero w dniu mojego wyjazdu :). Tak więc nad morzem piękne słońce, a mnie już tam nie ma i nie wiem, kiedy znów zawitam. Pewnego dnia poszłam coś zjeść do jakiegoś lokalu na starówce (nie, to nie był McDonalds). Nie wiem, co zrobiono tym dziewczynom i nie wiem, ile godzin już pracowały, że nawet nie miały siły uśmiechać się do klientów. Obsługa jak w komedii Barei... tylko że dla tych potwornie zapracowanych kobiet to nie był film. Dlatego tak ogromnym kontrastem była dla mnie wieczorna msza święta. Na tej samej starówce - azyl dla zabieganych (z boku kościoła strzałka do kaplicy adoracji). Miejsce uwielbienia w sercu miasta. Tutaj się nikt nie spieszy, wszystko ma swój czas. Tu jesteś u siebie. Im starszy kościół, tym bardziej czuję, że jestem u siebie. Kiedyś z koleżanką w jednym z warszawskich kościołów rozpoznawałyśmy namalowanych świętych: "Barbara... Antoni... Albert... Staś... yyy... to Anielka czy Karolinka?" - jak stare ciotki nad rodzinnymi fotografiami!
W domu najlepiej to opowieść dwojga małżonków - pochodzących z Kościołów ewangelickich - o odkrywaniu swojego miejsca w Kościele katolickim. Każde z nich ma swoją drogę. Scott - fascynat dyskusji teologicznych, miłośnik Pisma Świętego - dochodzi do pewnych prawd na drodze rozumowej. Droga jego żony jest bardziej dramatyczna, połączona z wewnętrzną walką. Co jednak istotne, Kimberly jest kobietą o czystym sercu, nie udaje niczego przed Bogiem, chce pełnić Jego wolę. Oboje dają Mu się poprowadzić - drogą może niełatwą, ale, jak sami piszą, ostatecznie prowadzącą do wewnętrznego pokoju - Jak dobrze jest znaleźć dom w Kościele katolickim! Jak wielką łaską jest zastanawiać się nad swoim życiem i dzielić się drogą, którą Pan prowadzi nas do siebie i do swego Kościoła.

Scott i Kimberly Hahn, W domu najlepiej. Nasza droga do Kościoła katolickiego, Promic, Warszawa 2009.