niedziela, 13 listopada 2016

Złota godzina


Pan Bóg lubi robić niespodzianki, tylko ja mam ciągle tendencje do planowania, do kontroli... jakby to ode mnie było zależne, czy świat się nie rozsypie. Ale On nieraz zachęca, żebym sobie odpuściła, bo ma dużo ciekawsze plany.
Niedawno był w naszym mieście wieczór uwielbienia, więc założyłam, że to ja tam muszę iść i nagrywać filmiki na stronę, bo mój kolega na pewno się nie pojawi (dla tych, co nie wiedzą - niemal rok temu zostałam zaproszona do współtworzenia strony ewangelizacyjnej na FB, a że nasza adminka wyjechała, na parę miesięcy zostaliśmy z kolegą we dwójkę. I to jest niezły dowód na poczucie humoru Pana Boga, bo różnimy się od siebie diametralnie, a strona mimo to działa. "Pan ich posłał po dwóch" :) ). Ale w głębi serca czułam, że to MÓJ PLAN. Bardzo dobry, pobożny, ale mój. Pytam jeszcze kolegę w środę wieczorem, czy się tam wybiera, ale odpowiada przecząco. Tedy w czwartek przychodzę na mszę i modlę się intensywnie, żebym nagrała coś dobrego (to mnie dużo kosztuje, wolę pisać) - i znowu coś mi nie gra w tej modlitwie. Rozpoczyna się wieczór uwielbienia i... zza węgła wychyla się kolega ze sprzętem. 
I owszem, miałam być na tym wieczorze uwielbienia, ale wcale nie w roli zapracowanej Marty. Otwórz się, kobieto, na niespodzianki Pana Boga...
W tygodniu ZAPLANOWAŁAM sobie imieniny. Narobię ciastek, zwalimy się z drugą kumpelą do przyjaciółki, ich dzieci się będą bawić, a my się nagadamy. W międzyczasie druga kumpela się rozchorowała, do przyjaciół przyjechali teście. Ciastka są, sama ich jeść nie będę. Zrobiło mi się nagle dużo czasu, więc wyruszyłam na adorację i na spacer. Jak się okazało, zrobiłam chyba z sześć kilometrów. Poszłam gdzieś, gdzie nigdy nie chodziłam, popatrzyłam chociaż kątem oka na las w oddali, a wracając zahaczyłam o osiedle, którego nie lubię - takie brzydkie, postkomunistyczne blokowisko. A tam... blask zachodzącego słońca odbijał się na wieżowcach, a w oddali, nad budynkiem seminarium, powoli wschodził gigantyczny księżyc. Kompletne wariactwo. Nie cierpię jesieni i zimy, dla mnie mogłyby nie istnieć, w dodatku osiedle niezbyt piękne - a tu takie cuda. Ale czy Pan Bóg nie może mi robić niespodzianek? W najgorszym czasie i miejscu? 

Bo myśli moje nie są myślami waszymi
ani wasze drogi moimi drogami -
wyrocznia Pana.
Bo jak niebiosa górują nad ziemią,
tak drogi moje - nad waszymi drogami
i myśli moje - nad myślami waszymi.

Iz 55,8-9

piątek, 11 listopada 2016

Aniołom Bożym dał rozkaz o tobie...


Niektórych mogła zdenerwować wcześniejsza opowieść o koleżance, która zaparkowała, blokując komuś wyjazd. Podejrzewam, że szybciej wybąkałaby przepraszam i przestawiła auto, gdyby nie to, że została obrzucona takimi wyzwiskami, że sparaliżowało ją, przestała logicznie myśleć. Z drugiej strony zdarzają się takie sytuacje, gdy wydaje się nam, że tracimy czas, podczas gdy Bóg, który jest Panem czasu, musi nas zatrzymać. Czy tak było z tym człowiekiem, który musiał czekać, aż ktoś go odblokuje? Nie wiem.

Wracaliśmy kiedyś z przyjaciółmi z wyprawy na południe Polski, jechaliśmy przez Łódź. W pierwszym aucie był kierowca, który świetnie sobie radzi bez GPS-a, ma niezwykłą orientację w terenie, potrafi wyprowadzić kogoś na właściwą drogę nieraz wcale nie używając mapy. W drugim kierowcą był chłopak, który w Łodzi studiował. Mimo tego nie mogliśmy trafić na autostradę, długo kręciliśmy się - wydawałoby się, bezsensownie - po mieście. Dopiero kiedy byliśmy już kilkanaście kilometrów od naszego miasta, zrozumieliśmy, skąd to opóźnienie. W rowie leżał samochód - jakieś zwierzę wybiegło z lasu prosto pod koła. Kierowca przeżył, ale... to mogło spotkać nas. Gdybyśmy byli tam wcześniej.

Mój brat z żoną i córką nie mieszka daleko od moich rodziców, tylko 8 kilometrów. Latem to przyjemna wyprawa rowerowa - tereny prawie niezabudowane, łąki, las... cudownie :). Zimą lepiej nadrobić kilometrów, dojechać do drogi krajowej, a potem we właściwym momencie skręcić w las i zaraz dojeżdża się do wioski, w której mieszkają. Którejś zimy bratowa z bratanicą wracały od rodziców właśnie tą dłuższą trasą. Jechały powoli, bo śnieg zawiewał z pól. W pewnym momencie zaczęło wiać tak potężnie, że prawie nie mogły się poruszać. Mama określiła potem, że stanął przed nimi słup śniegu. Gdy wreszcie dojechały do krajówki, okazało się, że był tam karambol. Gdyby dojechały szybciej...

Anioł Boży, który szedł na przedzie wojsk izraelskich, zmienił miejsce i szedł na ich tyłach. Słup obłoku również przeszedł z przodu i zajął ich tyły, stając między wojskiem egipskim a wojskiem izraelskim. I tam był obłok ciemnością, tu zaś oświecał noc. I nie zbliżyli się jedni do drugich przez całą noc.
(Wj 14,19-20)

środa, 9 listopada 2016

Kochać, ale jak

Parking przed duszpasterstwem, w którym spotyka się moja wspólnota, jest często zajmowany nie tylko przez osoby, które akurat przyjechały na mszę czy na spotkanie formacyjne. Pech chciał, że kiedy koleżanka przyjechała na mszę, zastawiła samochód jakiemuś facetowi, a że musiał czekać pół godziny, aż się pojawi z powrotem, więc jego złość sięgnęła zenitu. Odsądził biedną od czci i wiary, a że od tych krzyków była jak sparaliżowana, więc kolega ze wspólnoty zabrał jej cichcem kluczyki od auta i - dalej nic nie mówiąc - po prostu je przestawił. Ponieważ problem się rozwiązał, zezłoszczony mężczyzna odjechał w siną dal, dlatego byłam zdziwiona, kiedy jakiś czas później koleżanka stwierdziła, że nikt jej w tym czasie nie pomógł. "No jak to, przecież T. przestawił ci samochód!". "Tak, ale nie powiedział temu facetowi czegoś do słuchu".
Według słynnej teorii pięciu języków miłości każdy z nas ma w sobie coś, co w szczególny sposób wypełnia jego "zbiornik miłości", co sprawia, że czuje się kochany (a temu, kto czuje się kochany, łatwiej jest obdarzać innych miłością). Z powyższego przykładu wynika, że koleżance pomagają wyrażenia afirmatywne (a krytyka ją paraliżuje), z kolei dla kolegi i dla mnie ważne są drobne przysługi. Inne języki, jakie Gary Chapman wymienia, to wspólnie spędzany czas, dotyk i podarunki. Jak zauważył, ta teoria bardzo mu pomogła w terapii małżeństw, ale nie można jej ograniczyć tylko do tej relacji. Rzeczywiście, wsłuchanie się w rzeczywiste potrzeby drugiej osoby (bez względu na to, czy mówimy o małżonku, czy o przyjaciołach) pozwala wyjść poza własny egoizm. To dobre ćwiczenie się w miłości.
Oprócz objaśnień książka zawiera historie małżeństw, którym zastosowanie właściwego języka miłości pomogło odnowić relację. Dodatkowym bonusem są testy, pomagające rozpoznać czytelnikowi, co napełnia "zbiornik miłości" bliskiej osoby (ale i jego samego) oraz konkretne zadania do wykonania. W końcu, jak pisała św. Katarzyna ze Sieny, natychmiast to najlepszy czas do czynienia dobra.

Gary Chapman, Pięć języków miłości, Esprit, Kraków 2014.

sobota, 5 listopada 2016

Kobiety z traktorów - wysiadka!


Nasza wspólnota organizowała rekolekcje, kolejne w tym roku. To dla mnie czas wzmożonej pracy przy organizacji, a potem już na miejscu. Oprócz konferencji i części warsztatowej były także wieczorne adoracje, które są zawsze wytchnieniem. Nieraz mam na nich wrażenie, że wreszcie spuszczam powietrze, wreszcie jestem sobą. Tak było i teraz - piątkowa adoracja, napięcie zeszło, zaczęłam nawet pociągać nosem i w tym momencie koleżanka ze wspólnoty, świeży narybek, kładzie mi rękę na ramieniu, jak to się zwykle robi przy modlitwie wstawienniczej. No więc ja... się usuwam. A potem klaruję jej na FB, żeby tak nie robiła, bo się rozsypię, a przecież nie mogę. Wyłączam kompa i się zastanawiam, co ja jej za głupoty piszę. Od kiedy to przed Bogiem - bo przecież mówimy o adoracji, modlitwie - muszę być silna? Wiadomo, że się nie będę rozklejać przy kolegach z pracy, nie będę zarzucać przyjaciół niekończącym się narzekaniem, sama sobie też nie będę robić krzywdy, nakręcając się na coś, co się nie zmienia. Ale przed Nim naprawdę nie muszę zakładać masek.
Tedy potem, kiedy na rekolekcjach przychodził czas na modlitwę wstawienniczą, już nie oponowałam, już mówiłam Bogu, o co się rozchodzi. I chociaż sytuacje zewnętrzne są niezmienione (ostatecznie nie minął jeszcze miesiąc), to mam pokój. Dużo większy. I przeświadczenie, że będzie dobrze, bo Bóg ogarnia. Ja nie muszę.



wtorek, 1 listopada 2016

Przyprawa

Zawsze żałuję, kiedy przeczytam dobrą książkę, a nie mam jej kiedy opisać. Ale myślę, że do tej będę wracać. Jest o niebo lepsza od słynnej "Mocy uwielbienia" (której, jak pamiętacie, nie byłam w stanie przeczytać), a przynajmniej napisana o wiele prościej. Autor nie opiera się tylko na osobistym doświadczeniu i perykopach biblijnych, ale i na doświadczeniu świętych Kościoła i Katechizmie (w końcu KKK to nie jakiś suchy zbiór zasad typu kodeks prawa czy instrukcja obsługi zmywarki). A poza tym niedługo potem, kiedy ją przeczytałam, spotkało mnie coś bardzo trudnego. Ale miałam już narzędzie i wiedziałam, co robić, żeby wyjść z tarapatów obronną ręką.
Autor od samego początku stawia pytanie, jak reagujemy na trudności. To nie znaczy, że mamy być "stale uśmiechnięci jak prosię w deszcz". To znaczy, że postawa wdzięczności (która nie dotyczy tylko Boga, ale i dostrzegania w otaczających nas ludziach tego, co dobre) i w pamięć o tym, co Pan uczynił, jest swoistym ćwiczeniem, przygotowującym na czas strapienia. Nie jest potrzebna Bogu, ale człowiekowi, nie pozwalając mu utracić nadziei w obliczu przeciwności. Tak jak powtarzali to psalmiści: jeśli Bóg działał cuda dla Izraela wychodzącego z Egiptu, może zadziałać teraz dla nich. A przekładając to na sytuację osobistą: jeśli Bóg zadziałał wtedy i wtedy w moim życiu, dlaczego miałby nie przeprowadzić mnie teraz przez to, co trudne?
Każdy z rozdziałów zawiera pytania do refleksji (także do modlitwy) - np. o to, jak radzimy sobie z trudnościami, czy jest sytuacja, która budzi w nas lęk, która wydaje się być nie do rozwiązania? Czy pamiętamy Boże interwencje w naszym życiu? Czy mamy świadomość, że wszystko, co mamy, otrzymaliśmy od Stwórcy (tu autor dotyka ignacjańskiego rachunku sumienia i zaznacza, że według św. Ignacego nie ma to być wyliczanka uchybień, ale dostrzeżenie Bożego prowadzenia!)?
Jeśli nosisz w sercu niepokój, zacznij żyć dziękczynieniem. A kiedy będziesz modlił się do Boga i prosił Go o pomoc, bez względu na to, jak bardzo byś się bał czy martwił, dopraw swoje prośby uwielbieniem i dziękczynieniem. Zobaczysz, że doświadczysz wtedy pokoju, który przekracza wszelkie ludzkie zrozumienie, dokładnie tak, jak obiecuje Biblia. 

Jeff Cavins, Uwielbienie i dziękczynienie. Biblijne klucze do radosnego życia, eSPe, Kraków 2016.