piątek, 29 marca 2013

Życzenia


Mili Czytelnicy, życzę Wam, abyście w tym szczególnym czasie doświadczyli radości i mocy Zmartwychwstałego.




Czas przebaczenia

Zaczyna się Triduum... wypadałoby wreszcie zakończyć sprzątanie i skupić się na czymś innym, prawda? Gdyby ktoś zamierzał w piątek albo w sobotę sięgnąć do lektury duchowej, to chciałabym jeszcze coś polecić.
Tym razem o. Józef Witko podejmuje temat przebaczenia. Pokazuje, że choć nie jest ono łatwe, że wiąże się z walką - przynosi jednak określone dobro. Przebaczenie nie wiąże się z udawaniem - stłumione uczucia mogą nawet po wielu latach wybuchnąć ze zdwojoną siłą - jak wydarzyło się choćby biblijnemu Józefowi, sprzedanemu przez braci w niewolę. W jego historii widać, że łatwiej jest przebaczyć, jeśli widzi się u drugiej strony wolę zmiany. Ale co, jeśli ktoś, kto nas w jakiś sposób rani, nie zmienia się, nie wykazuje skruchy? Tu autor przedstawia historię relacji Dawida i Saula. Mimo doświadczania zawiści ze strony króla, a w końcu i zagrożenia życia, Dawid jest nieustannie gotów przebaczać. Patrzy głębiej - podobnie jak wtedy, kiedy szedł, aby walczyć z Goliatem - nie zapomina, że nad tą całą trudną sytuacją jest Bóg. I to właśnie On jest tym, który może do przebaczenia uzdolnić. Dlatego też autor oprócz przedstawienia drogi przebaczenia z perspektywy psychologicznej czy biblijnej zamieszcza też modlitwę przebaczenia, dotykającą wielu sfer życia ludzkiego.
Część książki zawiera świadectwa z mszy o uzdrowienie, sprawowanych przez ojca. Tym razem poruszyły mnie  w nich nie jakieś spektakularne wydarzenia, ale to, że te msze miały miejsce w małych miejscowościach... Bircza, Trepcza, Brzeziny, Jarosław... Często biegamy za czymś wielkim, a Bóg przychodzi w tym, co małe. Przypomniała mi się też inicjatywa modlitwy za miasto. Ostatnio przejeżdżałam przez pewną miejscowość na północy Polski i byłam zdziwiona tym, że jest taka ładna. A wiecie, jak potrafią wyglądać nasze blokowiska w dwadzieścia parę lat po upadku komunizmu... Rozmawiałam potem na ten temat z kolegą z tamtych okolic. Moje zachwyty skwitował następująco: "Wiesz, klaryski tam mają całodobową adorację... nawet przez internet się można połączyć". No tak, jak zawsze - modlitwa zmienia postać rzeczy.

o. Józef Witko OFM, Uzdrawiająca moc przebaczenia, Esprit, Kraków 2012.

niedziela, 24 marca 2013

Podręcznik dla ambasadorów

Mama Pietruszki niedawno pisała w którymś z komentarzy, że zawsze jest czas, żeby głosić Dobrą Nowinę. Tylko że to wcale nie jest takie proste. Może rodzinom jest łatwiej? Jakiś czas temu na przykład gromadka dzieci tak mnie zewangelizowała, że przez długi czas nie mogłam wyjść z podziwu. Otóż byłam na bardzo dobrej kawusi u pewnej niezwykłej mamy, która razem z mężem wychowuje sześcioro dzieci. I jak popatrzyłam, jak te małe rojbry się do siebie odnoszą, to aż się zakrztusiłam kawusią z wrażenia. Długo jeszcze chodziły mi po głowie słowa "Spójrzcie, jak oni się miłują"... Cóż, to się właśnie nazywa preewangelizacja.
Książkę Nowa Ewangelizacja dawno już chciałam przeczytać i to nie tylko dlatego, że - jak napisał ktoś na stronie wydawcy - warto ją mieć. Otóż nie tylko warto ją mieć, ale i przeczytać, i wracać! Osoby - może szczególnie te zaangażowane we wspólnotach kościelnych - często słyszą, że mają głosić Ewangelię, że są ambasadorami Chrystusa. W pierwszej części książki ów nakaz misyjny (Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię, Mk 16,15) jest szczególnie często przypominany. Autorzy przytaczają też wypowiedzi papieży i dokumenty Kościoła. Na przykład: Obowiązek ewangelizacji należy uważać za łaskę i właściwe powołanie Kościoła; wyraża on najprawdziwszą jego właściwość (Evangelii nuntandi 14). Ale jednocześnie człowiek czuje się wobec tego wezwania bardzo mały. Co robić, żeby wszystkiego nie zepsuć? Na szczęście w ewangelizacji najważniejsze nie jest - wbrew pozorom - mówienie, ale słuchanie. Po pierwsze - słuchanie Ducha Świętego, bo bez osobistej relacji z Bogiem nie ma mowy o żadnej ewangelizacji, o żadnym przekazywaniu wewnętrznego ognia, można co najwyżej popaść w niepotrzebny aktywizm. Po drugie - wysłuchanie z szacunkiem i miłością drugiej osoby.
Autorzy zamieszczonych w książce konferencji zwracają także uwagę na przeszkody w głoszeniu Dobrej Nowiny. To zarówno bariery wewnętrzne, istniejące w samym uczniu Chrystusa (a więc chociażby lęk, zniechęcenie, zamykanie się w sobie, w swoim środowisku, oczekiwanie natychmiastowych owoców), ale i zewnętrzne, jak uleganie różnym naciskom czy niepotrzebnym sporom. Wobec tego koniecznym jest, abyśmy wszyscy poczuli się adresatami Nowej Ewangelizacji, owego przepowiadania, odnowionego przez kerygmę na wzór początkowego głoszenia (...). Każdy z nas potrzebuje słów nadziei, motywacji do pokonania dalszej drogi krokiem szybkim i zdecydowanym, aby móc zaproponować innym tę samą wędrówkę nadziei. Każdemu z nas potrzeba doświadczenia Boga, objawiającego się w Chrystusie, aby wszystkim, którzy Go poszukują - a takich jest wielu - móc odpowiedzieć przede wszystkim życiem, a nie wielkimi, często zubożałymi doktrynami. Nowej Ewangelizacji nie da się przeprowadzić za pomocą sloganów i gotowych zwrotów, przygotowanych przez innych. Ona potrzebuje przede wszystkim świadków, którzy głosić będą to, co sami widzieli, słyszeli i czego dotykali.
Niezwykle cenne są także uwagi ks. Artura Sepioły z Gliwic, zawarte w drugiej części książki - a więc nie tylko o tym, czym jest ewangelizacja i że trzeba ewangelizować, ale też o tym, w jaki sposób się do niej przygotować, aby przepowiadanie Chrystusa było rzeczywiście czytelne.
Niestety, do tak dobrej pozycji mam jedno zastrzeżenie. Mam nadzieję, że nakład książki szybko się wyczerpie i drugie wydanie będzie miało dokładniejszą korektę.

Nowa Ewangelizacja. Kerygmatyczny impuls w Kościele, praca zbiorowa, Wydawnictwo Przystanek Jezus, Gubin 2012

sobota, 23 marca 2013

Kiedy nic się nie udaje

Dzisiaj notka bardziej w formie świadectwa niż recenzji. Otóż kilka lat temu, kiedy skończyłam studia, nie mogłam znaleźć pracy ani jej utrzymać. A kiedy w końcu znalazło się coś na dłużej, to cóż... nie dość, że poniżej mojego wykształcenia, umiejętności i kwalifikacji (co oczywiście prowadziło do frustracji), to jeszcze panowała tam atmosferka, którą można nazwać modnym słowem "mobbing". Ale pewnego dnia mój kolega przyniósł do pracy "Gościa Niedzielnego", a w nim artykuł pod wiele mówiącym tytułem: "O człowieku, któremu nic się nie udało". "No" - pomyślałam sobie -"to coś dla mnie!". Okazało się, że artykuł dotyczył brata Karola de Foucauld, który wkrótce miał zostać ogłoszony błogosławionym. Ów Boży szaleniec umierał przekonany, że niczego w życiu nie osiągnął (i to nie tylko w życiu sprzed momentu nawrócenia, życiu, które, jak zauważa Lilla Danilecka, było pełną rozpaczy próbą radzenia sobie ze stratą najbliższych). Przez wiele lat żył samotnie na pustyni, nie znajdując naśladowców. Ale po jego męczeńskiej śmierci jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać wspólnoty i zgromadzenia, zainspirowane jego duchowością, a może przede wszystkim stwierdzeniem, że życie nazaretańskie można prowadzić wszędzie - prowadź je tam, gdzie będzie najbardziej dogodne dla bliźniego.
W tamtym trudnym czasie brat Karol stał się dla mnie prawdziwym przyjacielem. Wychodząc do pracy, modliłam się jego modlitwą zawierzenia: Mój Ojcze, powierzam się Tobie, uczyń ze mną, co zechcesz. Cokolwiek uczynisz ze mną, dziękuję Ci. Jestem gotów na wszystko, przyjmuję wszystko, aby Twoja wola spełniała się we mnie i we wszystkich Twoich stworzeniach. Nie pragnę nic więcej, mój Boże. W Twoje ręce powierzam ducha mego z całą miłością mego serca. Kocham Cię i miłość przynagla mnie, by oddać się całkowicie w Twoje ręce z nieskończoną ufnością, bo Ty jesteś moim Ojcem. I zaczęło się dziać... Zwolniono mnie z pracy. Ale po raz pierwszy czułam, że Ktoś nad tym panuje, że wszystko idzie zgodnie z planem. Bezrobotna byłam tylko miesiąc. Już nigdy więcej nie pojechałam do PUP-u (niektórzy wiedzą, jaka to radość, kiedy nie trzeba tam jeździć). A potem zauważyłam, że często, kiedy zaczynałam coś układać, planować według własnych pomysłów - wszystko się sypało. Ale kiedy tylko mówiłam: "Tato, zajmij się tym" - On brał sprawy w Swoje silne ręce... i działo się.
Dzięki bratu Karolowi odkryłam coś niby oczywistego - mam Ojca w niebie. Tacy są właśnie święci - pokazują właściwą perspektywę, to, że nie jesteśmy tutaj sami.
Karol, mimo wyboru życia pustelniczego,  pokazywał, że nigdy nie jest sam: Bóg o dwa metry ode mnie w tabernakulum,  o mój Boże, czego więcej nam trzeba? (...) Emmanuel, „Bóg z nami” – oto, inaczej mówiąc, pierwsze słowa Ewangelii… „Jestem z wami aż do skończenia świata” - to ostatnie. Jacy jesteśmy szczęśliwi! Powołany do życia kontemplacyjnego, szczególnie umiłował adorację. Tam też, przed Najświętszym Sakramentem (kiedy mieszkał jako ogrodnik przy klasztorze klarysek w Nazarecie), powstały właśnie Medytacje nad Psalmami. Oczywiście tych rozważań nie da się teraz czytać jednym ciągiem, mogą być natomiast bardzo pomocne w modlitwie, w czasie adoracji, jako lektura duchowa. Charakterystycznym elementem notatek - oprócz spostrzeżeń, dotyczących modlitwy, powołania czy życia duchowego - jest powtarzający się (niczym refren) wers: Jakże dobry jesteś, Boże!. Błogosławiony zdawał sobie sprawę z kondycji ludzkiej, skłonności do grzechu, nieumiejętności modlitwy, braku wytrwałości. Ale, jak pisał w liście do siostry: Wydaje nam się, że nie dość kochamy i jakże jest to prawdziwe; nigdy nie będziemy dość kochać. Jednak dobry Bóg, który wie z jakiej gliny nas ulepił i który nas kocha bardziej, o wiele bardziej niż jakiekolwiek matka może kochać swe dziecko, powiedział nam – On, który nie kłamie – że nie odtrąci tego, kto do Niego przychodzi.

Bł. Karol de Foucauld, Medytacje nad Psalmami, Promic, Warszawa 2007.

czwartek, 14 marca 2013

Skąd się biorą święci

Tyle się ostatnio dzieje... w pracy... w Kościele (habemus Papam!)... A ja tę książkę przeczytałam tydzień temu i wciąż się nie mogę zebrać, żeby ją opisać. Zawsze chciałam ją przeczytać i nie zawiodłam się. Święci pociągają.
Milena Kindziuk przedstawia znaną historię życia i śmierci bł. ks. Jerzego, pokazując jednocześnie szerszy kontekst - jego rodzinę. Oczywiście, nie zawsze dzieje się tak, że z takich rodzin wyrastają święci... niektórzy z nich pochodzą też z rodzin rozbitych czy patologicznych... ale prawdą jest, że w takiej rodzinie łatwiej jest wychować człowieka mężnego, ofiarnego, świadomego swojej tożsamości.
Co takiego szczególnego było w rodzinie Popiełuszków? Przede wszystkim miłość. Autorka zwraca uwagę, że pan Władysław kochał dzieci miłością ślepą, bezwarunkową, pani Marianna zaś bardziej dojrzałą, wymagającą - ale czyż nie to jest najważniejsze, że oboje potrafili darzyć innych miłością? Mama ks. Jerzego była osobą bardziej dominującą niż mąż, ale nie prowadziło to do poniżania człowieka, za którego wyszła jako zakochana, młoda dziewczyna. Mimo silnego charakteru potrafiła dawać wolność tym, których kochała.
Druga rzecz to wiara - głęboka, przenikająca codzienność, a jednocześnie niezwykle prosta. Jak w wierszyku, którego uczyli swoje dzieci: "Kochaj ludzi, kochaj Boga - to do nieba prosta droga. Kochaj sercem i czynami - będziesz w niebie z aniołami".
Wreszcie trzecia rzecz to przeżywanie cierpienia - którego w tej rodzinie nie brakowało. "Bez krzyża do nieba chciałaś się dostać?" - pyta pani Marianna. "Ja mam spokój w duszy, bo wszystko przyjmuję z ręki Boga: czy cierpienie, czy ból, czy biedę. Jak nie akceptujesz życia, jakie masz, to nie znajdziesz spokoju".
To kolejna książka, którą czyta się jednym tchem, ale polecam zwolnienie tempa... jest się czym nasycić.

Milena Kindziuk, Matka świętego. Poruszające świadectwo Marianny Popiełuszko, Znak, Kraków 2012.