piątek, 30 września 2016

Cuda-wianki cz. 1


Dziwnie tak trochę się reklamować... ale książka jest już w księgarni eSPe, więc piszę. W drugiej części (która już wkrótce) będzie o świętych polskich. A w tej między innymi: o komiksach do św. Józefa, noclegach na nadmorskiej i pracy dzięki wstawiennictwu św. Judy Tadeusza. Zapraszam do lektury :)

PS: tytuł od redakcji, bo wszyscy wiemy, że cuda czyni Pan Bóg - a że robił to obficie w życiu świętych i za ich wstawiennictwem, to dlaczego nie miałby czynić cudów dla nas?

wtorek, 20 września 2016

Piękna jesteś...


To nie będzie o nadmorskiej :)

Robię właśnie korektę tekstu kolegi o pewnym starym kościółku na obrzeżach naszego miasta. Nigdy wcześniej tam nie byłam - to znaczy owszem, widziałyśmy go kiedyś z koleżanką na wycieczce rowerowej, ale był zamknięty. A jednak cieszę się, że mogłam go zobaczyć dopiero dziś, kiedy poznałam jego historię. Wyobraźcie sobie mały, średniowieczny kościół, ukryty wśród drzew. Wchodzicie, a tam w 90% pomalowane ściany, nowe witraże i ławki, niski sufit, spalona figura z boku prezbiterium, wystrój współczesny. Okazuje się jednak, że 50 lat temu miał miejsce pożar kościoła. Mury wytrzymały, ale piękne, zabytkowe wnętrze spłonęło doszczętnie - dlatego tak wygląda.
Kolega pisze ze swadą, a ja, poprawiając mu przecinki, także się zaraziłam. Będąc tam dzisiaj, wcale się nie dziwiłam, że można się w tym kościółku zakochać. I pomyślałam sobie, jak musi kochać nas Bóg, skoro On nie patrzy na pozory, zna naszą historię i pod - wydawałoby się, mało atrakcyjną - powierzchownością potrafi odkryć prawdziwe piękno.

O jak piękna jesteś, przyjaciółko moja,
jakże piękna!
(...)
Oczarowałaś me serce, siostro ma, oblubienico,
oczarowałaś me serce
jednym spojrzeniem twych oczu,
jednym paciorkiem twych naszyjników...
(Pnp 4,1a.9)

poniedziałek, 19 września 2016

Skrzypiąco


Nie wiem, czemu tak bardzo lubię instrumenty smyczkowe. Może dlatego, że mój dziadek grał na skrzypcach... ale nie w filharmonii, tylko nocami w stodole. A może dlatego, że kiedy jako nastolatka jeździłam na spotkania popielgrzymkowe do pobliskiego miasteczka, pewien gość w zespole wywijał na skrzypcach tak, że serce mi się wyrywało z tęsknoty za Bogiem, tak bardzo chciałam Go poznać. W każdym razie Pan Bóg wie, że to lubię i skrzętnie to wykorzystuje.
Przez cały rok od zeszłej ewangelizacji myślałam sobie: "Ale byłoby fajnie, gdyby na nadmorskiej ktoś grał na skrzypcach!". Okazało się, że mój kolega też tak myślał, ale modlił się w tej intencji bardziej konkretnie. Czemu? Bo kiedy w ciągu roku jechał na rekolekcje i myślał sobie: "Ale byłoby fajnie, gdyby był tam ktoś, kto gra na skrzypcach", to pojawiła się skrzypaczka, ale... bez skrzypiec. Tedy jadąc na nadmorską modlił się i o muzyka, i o instrument.
Tymczasem na rekolekcjach przed ewangelizacją pojawił się chłopak, który owszem, grał na skrzypcach, wiolonczeli, bębenku, a właściwie na wszystkim, co mu w ręce wpadło, ale... nie wziął ze sobą instrumentu. To się nie mogło tak skończyć! Rozpoczęliśmy ofensywę modlitewną o skrzypce i tuż przed wyjazdem znalazła się siostra, która je wypożyczyła. I tak oto podczas tej trudnej posługi mój najlepszy Ojciec pokazywał mi - przez takie głupie szczegóły - jak mocno mnie kocha. I rozpieszcza :)


piątek, 16 września 2016

Dziękuję na cenzurowanym


Dzisiaj miałam z rozmowę o wdzięczności. Ktoś zaskakiwał od rana dobrem - ale chyba za bardzo nie potrafił przyjąć mojego "dziękuję". Argumentował, że kiedy służymy Bogu, kiedy czynimy coś dobrego, powinniśmy mieć czyste intencje: robimy coś bez względu na to, czy nam podziękują, czy nas zganią. Jasne, ale... kiedy nikt nam nie dziękuje (we wspólnocie, w rodzinie), może to w końcu doprowadzić do frustracji. Odparłam, że "dziękuję" od czasu do czasu nie zaszkodzi.

A potem, w ciągu dnia pomyślałam, że Bóg nas uczy wdzięczności i że w Jego oczach jest ona czymś normalnym. Tyle psalmów dziękczynnych - jakby chciał powiedzieć: "Rozejrzyj się, dzieciaku, i uciesz się!". Na nadmorskiej mieliśmy refleksję, że im dłużej idziemy za Bogiem, tym łatwiej nam wpaść w rutynę, jakby wszystko nam się należało. Dziewczyny przypomniały wtedy postać jednego z pierwszych nadmorskich ewangelizatorów, Kamila, który dziękował za najmniejsze rzeczy, aż się trochę z niego podśmiewali: "Chciałem piasek na plaży i mam piasek na plaży! Chwała Panu!" - ale potem, im więcej cudów Bożych widzieli, sami zaczynali go naśladować. Kiedy na drogę naprawdę nie wzięło się nic i dostaje się wszystko: piżamy, szczoteczki, leki, fajne współlokatorki, słynny ser pleśniowy, skrzypce na każdej adoracji (tak! był skrzypek! ale to już temat na osobną opowieść), kiedy kubek kawy dzieli się na kilka osób, kiedy wysyła się sms do wspólnoty z komórki znajomego kleryka z prośbą o modlitwę i... następuje błyskawiczne uzdrowienie, kiedy w ołtarzu w kościele oddalonym 300 km od domu widzi się rodzimego błogosławionego... jak tu nie dziękować?

Wdzięczność poszerza serce - nawet jeśli głupio czasem przyjąć czyjeś "dzia", "dzięki", "dziękować"...





poniedziałek, 12 września 2016

Uparci


Koleżanka - nauczycielka - wyjechała ze swoją młodzieżą na spotkanie Sybiraków do Białegostoku. Przez sześć godzin jazdy siedziała obok starszej pani, która... znała osobiście księdza Władysława Bukowińskiego. Tak, tego wczoraj beatyfikowanego Bożego szaleńca. Aresztowany i uwięziony za rozdawanie chleba. Cudem przeżywa zbiorowe rozstrzelanie. Znów aresztowany, osadzony w łagrach na wiele lat. Tam... dalej służy jako kapłan, choć potajemnie. „Opatrzność Boża działa nieraz i przez ateistów, którzy zesłali mnie tam, gdzie ksiądz był potrzebny”. Zwolniony z łagru pracuje jako stróż, co znowu daje mu możliwość ukrytej posługi. W 1955 roku nie korzysta z amnestii i możliwości powrotu do kraju, chce być ze swoimi. Znów aresztowany, trafia do łagru. Jak można się domyślić, robi swoje. Po wyjściu osiada w Karagandzie i dalej posługuje, odbywając nawet podróże misyjne w głąb Rosji. "Był naszym duszpasterzem i za to obrywał" - mówi pani Ludmiła, która przyjęła sakramenty z rąk tego niezwykłego kapłana jeszcze w Karagandzie. Ona sama zresztą urodziła się w Kazachstanie. Była już trzecim pokoleniem zesłańców, wychowywana właściwie przez dziadków (ojciec został zaaresztowany i wywieziony w nieznane strony, nigdy go nie odnaleziono), którzy mimo ekstremalnych warunków zachowali wiarę i przekazali ją małej Ludce. Sama mogła zamieszkać w Polsce dopiero jako osoba w podeszłym wieku. "Modliłam się na różańcu cały czas i wiedziałam, że jak się będę modlić, to wrócę do Polski. I wróciłam".

Wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego.
Jk 5,16b

piątek, 9 września 2016

Daj na zgodę!


Jedność - czy to w rodzinie, czy to we wspólnotach - jest niejednokrotnie wystawiana na próbę. Nieraz nawet ci, których się lubi, potrafią doprowadzić do szału. A komuś właśnie o to chodzi, żeby podzielić, żeby osłabić moc głoszenia Ewangelii, tego prostego "spójrzcie, jak oni się miłują".
Wolontariuszka z Domu Miłosierdzia, która jechała na nadmorską, opowiadała, że podczas rekolekcji przed ewangelizacją stoczyła ostrą walkę z myślami przeciwko przybyłym ewangelizatorom. Ciągle jej się wydawało, że robimy za dużo hałasu, a nasze śpiewy w kaplicy (które notabene brzmiały pięknie, bo było dużo osób uzdolnionych muzycznie) tylko ją drażniły. Aż w pewnym momencie zastanowiła się: "Ej, co jest?!". Rozpoznała pokusę, zaczęła działać przeciwko niej, a kiedy się tym z nami podzieliła na jednym noclegu, zupełnie jej puściło. Święty Ignacy z pewnością był z niej dumny* :).
Na ewangelizacji był też pewien siedemnastolatek, któremu jeszcze w Domu Miłosierdzia zwróciłam o coś uwagę, a on... się obraził! Dowiedziałam się potem, że to chłopak bardzo poraniony, i rzeczywiście, kiedy jednego dnia ciągnęliśmy się w ogonie za innymi, trochę o sobie opowiedział - co skończyło się z mojej strony krótką modlitwą za niego. Jakiś czas później robiliśmy w trójkę kanapki dla ewangelizatorów - ów chłopak, ja i jeszcze jedna dziewczyna. Jemy to, co nam ludzie przyniosą... a tu ktoś dał nam ser pleśniowy. Kocham ser pleśniowy, a na nadmorskiej to naprawdę rzadki widok - zwykle mamy pasztety i dżemy! Ucieszyłam się tedy, a ten siedemnastolatek - zupełnie nieproszony - zrobił kanapkę z serem pleśniowym i podsunął mi pod nos. Ciekawy sposób kończenia sporów :)


Na to zaś wszystko [przyobleczcie] miłość, która jest więzią doskonałości.
(Kol 3,14)
 

* W regułach o rozeznawaniu duchowym mówi on m.in., żeby działać przeciwko strapieniu oraz zachęca do tego, żeby wyznawać pokusy przed inną osobą duchową, ponieważ wyjawione nie mają już takiej siły rażenia.

czwartek, 8 września 2016

Nieciekawy fyrtel


Właśnie skończyłam czytać książkę - wspomnienia o życiu na moim osiedlu w latach 50. i 60. ubiegłego wieku. Arcyciekawa, choć jak dla mnie jeszcze za mało zdjęć - znam ulice, o których mowa, jestem zakochana w moim fyrtlu, ale nie każdy zna go aż tak dobrze. Co ciekawe, czasem autor wspomina o peryferiach tego osiedla, zaznaczając, że była to już niebezpieczna okolica. To prawda, tamte tereny przypominały trochę brazylijskie favele. A jednak dzisiaj na tym dawniej niebezpiecznym osiedlu  mieszkają rodziny, są sklepy, kawiarnie, piekarnie, bawialnie dla dzieci i warsztaty dla niewyżytych dekupażystek. A na górce stoi kościół, w którym w dzień powszedni są sprawowane aż cztery msze. I zawsze jest na nich dużo ludzi.

Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego.
Łk 1,37

wtorek, 6 września 2016

We właściwym czasie

Na rekolekcjach przed nadmorską nastąpiło cudowne rozmnożenie ewangelizatorów: z 32 zgłoszonych osób zrobiło się 51. Razem wyruszyło nas: jeden ksiądz, 11 kleryków, dwa małżeństwa, jedna postulantka i... gromada świeckich. Jak stwierdziła jedna z naszych najmłodszych, osiemnastoletnia Zosia: "Jestem w szoku, że tu jest tak dużo starych osób, takich po trzydziestce" (stare osoby po trzydziestce miały z tego niezłą polewkę, zwłaszcza, że po niektórych w ogóle nie było widać starczego wieku). Trzydzieści osób, które nie założyły rodziny (nie mówię tu o Zosi i jej młodszym o rok koledze) - ale w Kościele zawsze jest dla nich zadanie, zawsze jest miejsce. Zaproszeni do ewangelizacji, do służby - już teraz, bez względu na to, jaki stan obiorą w przyszłości.
Życie św. Rafała Kalinowskiego, zwanego w domu Józiakiem, było niezwykle płodne jeszcze zanim mógł spełnić swoje marzenie o byciu kapłanem - a mógł nim zostać dopiero w wieku 46 lat. Nawrócił się jako młody mężczyzna, a jego coraz większe pragnienie służby Bogu Pan wykorzystywał tam, gdzie był: podczas powstania styczniowego, na zesłaniu, jako wychowawcy. Co ciekawe, Józiak wraz z bratem Wiktorem dzieciństwo spędził w zakładzie wychowawczym, co prawda kierowanym przez rodzonego ojca, ale... Tymczasem na jego drodze są stawiani opuszczeni, zaniedbani chłopcy (albo nadmiernie zaopiekowani, jak August Czartoryski... jednak Kalinowskiemu udaje się wyprowadzić go ku dojrzałości, a właściwie ku świętości - August jest błogosławionym Kościoła katolickiego), których traktuje bardzo indywidualnie, odnajduje w nich dobro, prowadzi ku szukaniu tego, co dobre, odkrywaniu ich talentów, powołania. Czasem działa przez listy (a do licznej rodziny pisze bardzo serdeczne listy, nawet na katordze przejmując się bardziej tym, co przeżywają, niż swoją tragiczną dolą) - jak na swoją bratową, luterankę, która po latach stanie się zagorzałą katoliczką i jego pokrewną duszą. Niektórym wystarcza jego przykład (jak bardzo katorżnikom był potrzebny ten więzień słaby fizycznie, ale pełen pokoju wewnętrznego...) - ostatecznie najmłodszy brat, Juraś, rozrabiaka jakich mało, zdecyduje się zostać salezjaninem.
Jego kapłaństwo zostaje wymodlone przez karmelitanki - to nie przypadek. Pan wybrał go na odnowiciela polskiego Karmelu (jak wiemy, w czasach zaborów zakony przeżywały burzliwe dzieje). Zatopiony w Bogu, męczennik konfesjonału, pociągał do świętości nie tylko dusze zakonne, ale przede wszystkim świeckich - gdzie tylko się pojawił, rozkwitało życie sakramentalne. Urodzony ścisłowiec, w karmelu zajmował się także pracą wydawniczą - w końcu Pan Bóg nie skąpi talentów, a dary pomnażają się, gdy się nimi służy...
Jak widać, św. Rafał to nietuzinkowa postać, a jednak miałam trudność w przeczytaniu powieści o nim. Trochę ze względu na styl (pierwsze wydanie powieści miało miejsce w latach 80., być może wtedy lekko pompatyczny sposób pisania o świętych jeszcze tak nie raził), trochę ze względu na zbyt dużą liczbę nazwisk, miejscowości, faktów historycznych (autor jest karmelitą i ma ogromną wiedzę o swoim świętym współbracie, ale czytelnik zaczyna się gubić). Nawet kleryk z nadmorskiej, jak zobaczył tę książkę, złapał się za głowę :). Czekam tedy na coś o św. Rafale w pigułce, takiego, żeby wielu chciało się z nim zaprzyjaźnić - bo warto.

o. Sykstus Adamczyk OCD, Niespokojne serce, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2016

czwartek, 1 września 2016

"Kocham cię, żebrak!"


Dzisiaj rozwaliły mi się sandały. Ni stąd, ni zowąd. Zdjęcie nie przedstawia do końca ich opłakanego stanu, ale ostatni odcinek przeszłam boso. Trening z plaży robi swoje :) Przypomniała mi się zresztą nasza nadmorska przyśpiewka "Kocham cię, żebrak!" i mimo wszystko wracałam w dobrym humorze. W końcu ewangelizacja nadmorska, zwana "żebrakiem", uczy dystansu, przynajmniej trochę. 
Jak było? Trudniej niż zeszłym roku. Zmoczyło nas, chorowaliśmy. Ale doświadczaliśmy też cudów Bożej opatrzności. I tego, że ludzie bardzo potrzebują Chrystusa. 
50 wariatów na plaży, bez pieniędzy, zapewnionych noclegów, w dwóch koszulkach na zmianę. Z czego oni tak się cieszą? Dwie przeziębione, rano budzą się jeszcze bardziej chore, ale... czują podskórną radość, że aż chce im się tańczyć. Niektórzy na nasz widok pukali się w głowę. Ale byli też tacy, jak dwie ewangeliczki, które koniecznie chciały przyjąć medalik Matki Bożej. Albo jak jedna pani, która po otrzymaniu medalika tak się ucieszyła, że zwołała całą wycieczkę, z którą przyjechała odpoczywać nad morzem, i zachęcała ludzi do przyjścia na mszę świętą i wieczorną modlitwę uwielbienia. Albo tak wyrozumiali, jak Pan, który przez dwa dni udostępniał nam ubikację w swoim domu. Albo tak kochani, jak dwie kobiety, które przejechały... 90 km, żeby przywieźć nam wodę, owoce i coś do zjedzenia własnej roboty (jakiś czas wcześniej kolega, stojąc na plaży, modlił się: "Panie Boże, daj nam dużo wody... ale takiej w butelkach, do picia :)" ). Nie szliśmy sami. Tak naprawdę nie szło nas 50. Może 200, może 300, może jeszcze więcej? To także każdy z was, kto westchnął w naszej intencji. Dlatego dziękuję :)