środa, 22 listopada 2017

Fajnie mieć braci II



Ostatnio siedzę w wątkach, dotyczących dziejów różnych parafii mojego miasta. Zaprzyjaźniłam się m.in. z ks. Leonem Dzieniszem, pierwszym proboszczem w urokliwej parafii pod lasem. Znał się dobrze z drugim Bożym szaleńcem, bł. ks. Stefanem Wincentym Frelichowskim. Pierwszy grał na wiolonczeli, drugi na skrzypcach. Obydwaj zginęli w Dachau. 
Szukając informacji na temat toruńskich kościołów, trafiłam na nazwę pewnej parafii, o której istnieniu nie miałam pojęcia. Gorzej, że moi przyjaciele - autochtoni - też nie mieli pojęcia. Trzeba by poszperać w bibliotekach, a nie wszędzie mam dojście... Co było robić? Westchnęłam do ks. Leona i ks. Wicka: "Chłopaki, znajdźcie mi coś na ten temat! Przecież wiecie, gdzie to było!". Nie minął tydzień, kiedy koleżanka wręczyła mi książkę o zupełnie innej parafii: "Skoro piszesz, to może ci się przyda". A w środku w jednym z artykułów... autor opisał dokładnie, na jakim terenie znajdowała się poszukiwana przeze mnie parafia i w jakich latach istniała! Przypadek?...
W niedzielę byłam na przepięknym koncercie (były smyczki!) - też "załatwionym" z nieba. Wiele lat temu przez krótki czas opiekunem naszej wspólnoty był pewien młody ksiądz. Swego czasu założył zespół, wykonujący poezję śpiewaną i muzykę uwielbieniową. Kapłan zginął w tym roku w wypadku, a koncert miał być ku jego pamięci. Tymczasem tego dnia kończyły się rekolekcje organizowane przez moją wspólnotę i wiedziałam, że zwyczajnie nie zdążę, a chciałam tam być. "Księże Mirku, załatw to jakoś!". No i załatwił. Zanim zespół wydrukował plakaty, rozeszły się wszystkie wejściówki na koncert (wszystko przez FB ;)). Chętnych było tylu, że powtórzyli go dwie godziny później - i na tę godzinę już (prawie) spokojnie mogłam zdążyć. Miałam tam być, Pan Bóg bardzo dotykał mojego serca.
Fajnie mieć braci.

Wierny bowiem przyjaciel potężną obroną,
kto go znalazł, skarb znalazł.

Syr 6,14