wtorek, 23 października 2012

Nie ma nic niemożliwego

- O, tu mieszka moja kuzynka - mówi Maciek, wskazując tabliczkę z nazwą mijanej miejscowości. Dwójka jego przyjaciół przyciska nosy do szyby w autobusie. - Jest narkomanką. Po ludzku nie ma już dla niej szans.
Ale jest Ktoś, dla kogo nie ma nic niemożliwego...
"W stronę życia" to poruszające świadectwo kobiety, która dziś jest szczęśliwą żoną i matką czwórki dzieci, a także osobą spełnioną zawodowo (http://www.wstronezycia.pl/). Opowieść o wyjściu z piekła narkomanii układa ona w formę Drogi Krzyżowej, którą chce przejść razem z Jezusem - ku zmartwychwstaniu.
Nie epatuje czytelnika mnogością drastycznych opisów, raczej w dość wyrazisty sposób pokazuje przerażającą bezradność człowieka uzależnionego, trudne relacje, wewnętrzne cierpienie. Dlatego to, że akurat jej udało się wyjść z uzależnienia, nazywa cudem. Zwracając uwagę na niewidzialną stronę naszej rzeczywistości, dziękuje Bogu za Jego posłańców - za kierowcę tira, który pewnej mroźnej nocy zabrał z drogi dwie zmarznięte narkomanki i poczęstował je gorącą herbatą, za dziewczynę, spotkaną na ulicy, która ni stąd ni zowąd zaczęła mówić jej o miłości Bożej, za trójkę przyjaciół, która modliła się w autobusie, za rodziców, którzy aby ją odnaleźć, nie wahali się przejechać niemal całej Polski. Wskazuje też, jak wielka jest moc pozornie przypadkowych modlitw.
Krótka pozycja, ale - tak jak chciała jej autorka - niosąca nadzieję w to, że nikt nie jest przegrany.

Daga Duke, W stronę Życia, Wyd. Ośrodek Odnowy w Duchu Świętym, Łódź 2010.

sobota, 20 października 2012

A jeśli dom będę miał...



 Na początku chciałam się pochwalić, że widziałam Panią Łyżeczkę na własne oczy :). Pojawiła się w naszym mieście w trakcie Tygodnia Bliskości na kameralnym, ale bardzo ciekawym spotkaniu. Jedna z jego uczestniczek zwróciła uwagę, że teraz nastała moda na pisanie o macierzyństwie czy o rodzinie "bez lukru": a więc dzieci (ups... bachory) są okropne, mąż antypatyczny, matka i żona przepracowana i gotowa popaść w depresję. Na tym tle zatem zapiski z blogów Pani Łyżeczki i Sosenki wybijają się niezwykle pozytywnie.
Pozornie są to dwie różne opowieści (wydawca zresztą zastosował ciekawy zabieg - książka rozpoczyna się z dwóch stron) - Pani Łyżeczka opowiada o rodzinie, o domowej codzienności, Sosenka - o szalonych wyprawach rowerowych po Dolnym Śląsku i nie tylko; każda z nich ma też zupełnie inny styl pisania. Jednak tak naprawdę wiele je łączy. To chociażby miłość do gór (a że każda z autorek ma dar plastycznego opisywania rzeczywistości, dla czytelników, którzy też je kochają, to prawdziwa uczta). To także refleksja nad historią, przemijaniem i tym, ile czerpiemy od minionych pokoleń. Ich zapiski to również opowieść o miłości - ale takiej codziennej, zwyczajnej, zasłuchanej ("Żona artysty dużo musi. Musi na przykład odróżniać lutnika od lotnika, wiolę od wiolonczeli i klon-jawor od platana. To nic, że sama jest informatykiem. Żeby zrozumieć swojego męża, żeby patrzeć na świat jego oczami, musi dysponować podstawową wiedzą, niezbędną do życia z artystą, oraz umiejętnością odczuwania jego pasji, wejścia w jego zapał. Żona inżyniera też dużo musi. Musi odróżniać koncentrator od kondensatora, kondensator od kompresora i kompresor od komutatora. To nic, że sama jest filologiem"; "Ja siedziałam wtedy cichutko, wstrzymując oddech. Już nie było ważne, co ona mówi. Ale to, że chce mówić. A ja chciałam słuchać. I teraz znam historię, od której łzy w oczach...") - pełnej zrozumienia dla współmałżonka, dziecka, gościa, przyjaciela, nieznanej starszej pani (przejmujący cykl Sosenki o nieco przewrotnym tytule "Stare Baby").
Przede wszystkim jednak z obu blogerek bije radość życia, umiejętność cieszenia się z codziennych drobiazgów - zapachu jabłek, bieganiny dzieci, świateł miasta, wygłupiania się z przyjaciółmi, zachwytu nad pięknem przyrody. Nie brakuje im refleksji na temat cierpienia czy trudu - ale bez narzekania, wymyślania sztucznych problemów. "Nie dostaję nic z tego, czego akurat chcę. A dostaję wszystko, czego potrzebuję".
Po lekturze książki chciałoby się zasiąść razem z Panią Łyżeczką i Sosenką przy filiżance dobrej kawusi. Może kiedyś...

Gdy dom jest światem. Blog Pani Łyżeczki. Gdy świat jest domem. Blog Sosenki. Wyd. Umedia, Wrocław 2009.

Uwaga: Pani Łyżeczka i Sosenka przeniosły swoje blogi. Teraz są dostępne tutaj: http://panilyzeczka.manifo.com/ i tutaj: http://sosenka.manifo.com/ .

niedziela, 14 października 2012

"Widzisz tego gościa z czerwonymi włosami?.."

»Sprawa była taka. Siedzi Augustyn przy ołtarzu i nagle słyszy głos: "Augustyn!" "Tak, Panie!" "Zobacz, tam pod drzwiami stoi człowiek z czerwonymi włosami i kolczykiem w nosie, widzisz?" "Widzę, o matko!" "Chcę, żebyś podszedł do niego i powiedział, że go kocham". "Nie, nigdy!!! Zabije mnie!" "Augustyn, proszę cię, pójdź do niego i powiedz, że go kocham". "Nie - ja się takich boję!". W końcu Bóg wysłał go z Komunią przez kościół, stanął przy mnie i musiał mi powiedzieć.«
Pamiętacie tę książkę? A ja jeszcze pamiętam komentarze, że to chwilowe, że na pewno nie wytrwają...
Wytrwali. Dlatego warto po latach do tej lektury wrócić. Miejscami można się nieźle pośmiać. Miejscami zadziwić dojrzałością refleksji na temat Kościoła, wspólnoty czy małżeństwa u ludzi, którzy są zaledwie kilka lat po nawróceniu. Miejscami wreszcie można zachwycić się tym, w jak indywidualny sposób Bóg podchodzi do człowieka: ta sama msza święta, a jednak cztery zupełnie różne doświadczenia Bożej obecności. Takie, jakich każdy z nich potrzebował w konkretnym momencie swojego życia.

Marcin Jakimowicz, Radykalni, Wyd. Księgarnia św. Jacka, Katowice 1997.

środa, 10 października 2012

Bądź w kontakcie

O modlitwie można pisać i pisać bez końca - to oczywiste. Tym razem o. Kucharski   do swojej opowieści zaprasza przyjaciół - świętych karmelitańskich. Dzieli się więc wraz z nimi swoim największym skarbem - "błogosławieństwem trwania w Bożej obecności". Jedno z najciekawszych świadectw to słowa brata Wawrzyńca od Zmartwychwstania, klasztornego kucharza, który pisał: "nie ma potrzeby dokonywać wielkich dzieł: obracam mały omlet na patelni z miłości do Boga. Kiedy nie mogę już nic uczynić, wystarczy mi, że podniosę źdźbło trawy z miłości ku Bogu. Ludzie szukają różnych dróg, na których mogliby się nauczyć kochać Boga.  (...) Podejmują ogromny wysiłek, aby pozostawać w Jego obecności przy pomocy różnych środków. A czyż nie jest prostym i skuteczniejszym sposobem wykonać wszystko z miłości do Boga, wykorzystując zadania, jakie stawia przed kimś jego stan, i tak okazać Mu tę miłość oraz trwać wewnętrznie w Jego obecności przez jedność Jego i naszego serca?".
Ojciec Kucharski przytacza wypowiedzi osób, które dzięki nawiązaniu bliskiej relacji z Bogiem były w stanie poradzić sobie w zmaganiach z cierpieniem, samotnością, chorobą. Nie znaczy to jednak, że modlitwa jest dobrem przeznaczonym tylko dla osób, które przeżywają trudności. Co więcej, ona sama może być zmaganiem. Karmelita zaznacza, że jeśli chcemy dobrze się modlić, warto starać się o wewnętrzne wyciszenie (a więc zostawić zamartwianie się o przyszłość czy też przeżywanie tego, co minęło), czystość serca (trudną umiejętność kochania nie "tylko tych, którzy nas miłują"), wolność od przywiązania (do rzeczy, osób... ale i do samego siebie). Dlaczego wreszcie modlitwa jest taka ważna? Ponieważ "ten swoisty brak, którego doświadczamy w naszych ludzkich miłościach  może wypełnić tylko dotknięcie miłującą dłonią Boskiego Oblubieńca, najwierniejszego naszego Przyjaciela, któremu zależy na zaspokojeniu wszystkich naszych najgłębszych oczekiwań".

o. Bartłomiej Kucharski OCD, Przyjacielska rozmowa. O modlitwie raz jeszcze, Esprit, Kraków 2006.

Za egzemplarz recenzyjny dziękuję wydawnictwu Esprit.

niedziela, 7 października 2012

Już się nie odczepisz...

Teresa dziecięciem będąc postanowiła zostać świętą. Namówiła więc swojego brata i razem ruszyli do kraju Maurów, "aby tam ucięli nam głowy". Niestety, daleko nie zaszli, bo po drodze natknął się na nich wujek i zawrócił do domu. Ponieważ męczeństwo się nie udało, wpadła na inny pomysł: zostaną pustelnikami! Niestety, pustelnie, które budowali sobie w ogrodzie, ciągle się przewracały. Ale upartą Teresę niełatwo było złamać...
"Księga życia" to klasyka literatury karmelitańskiej. Teresa na prośbę jednego z kapłanów opisuje swoje życie, aby ten sprawdził, czy jest na drodze Bożej - w końcu reformy Karmelu nie każdemu się mogły podobać. Zresztą, jak mawiała (z właściwym sobie poczuciem humoru): "Kiedy byłam mała, mówili mi, że jestem piękna - wierzyłam. Kiedy dorosłam, mówili, że jestem inteligentna - też wierzyłam. Teraz mówią mi, że jestem święta - ale ja się już nie dam nabrać!". Poznajemy więc żywiołową Kastylijkę, lubiącą powieści, spotkania i błyszczenie w towarzystwie. Tendencja do bycia w centrum uwagi nie przechodzi jej początkowo nawet w zakonie - ale do czasu. Teresa bowiem, wierna modlitwie wewnętrznej (choć nie omieszka wspomnieć o trudnościach w modlitwie, zniechęceniu, a nawet czasowym jej zaprzestaniu), poznaje największą miłość swojego życia. Napisze potem: "Bóg sam tylko, przekonałam się, jest przyjacielem prawdziwym i na Nim polegając czuję w sobie moc i pewność taką, iż zdołałabym czoła stawić całemu światu". Postanawia wrócić do pierwotnej, surowszej reguły zakonnej, aby zakon nie był klubem wzajemnej adoracji, tylko miejscem modlitwy. Przecież "modlitwa to spotkanie z Tym, o którym wiemy, że nas kocha". Swoje współsiostry zachęca: "Gdy się przyzwyczaisz być zawsze w obecności Jego, a On będzie widział, że czynisz to z miłością i starasz się we wszystkim podobać się Jemu, już się od Niego - jak to mówią - nie odczepisz. Nigdy On ciebie ani na chwilę nie opuści". Mimo trudów życia nie traci swojej wewnętrznej pogody ducha. Dzieci jej ukochanego brata, Wawrzyńca (to ten od Maurów i od pustelni) wyznają po latach, że bardzo lubiły przyjeżdżać do cioci karmelitanki (tak, tak, do tego Karmelu o zaostrzonej regule!) - "Bo u cioci było tak wesoło!".
Nie wszystkim może odpowiadać stylizacja językowa "Księgi życia" (staropolszczyzna rodem z Sienkiewicza), ale dla mnie jako dla skończonej polonistki to akurat prawdziwa przyjemność.

św. Teresa od Jezusa, Dzieła. t.1 Księga życia, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 1997.

środa, 3 października 2012

Mama to nie jest to samo, co tato

Jeśli ktoś niemalże wychował się na książkach Jacka Pulikowskiego, dotyczących życia w małżeństwie i rodzinie, to oczywiście wie, jak ważna jest rola męża i ojca. Ale gdyby chciał poszukać argumentów z innego źródła, może zajrzeć do tej książki. Autor sam jest wychowawcą, pisze więc o wielu problemach (szczególnie nastolatków), z którymi mogą zetknąć się ojcowie, np. uzależnienia (nie tylko od alkoholu czy narkotyków, ale także od internetu czy pornografii), niska samoocena (i wiążące się z tym depresja czy zaburzenia odżywiania). Zwraca uwagę na to, że dobra obecność ojca wzmacnia w dziecku poczucie bezpieczeństwa, a to procentuje na przyszłość w jego nauce, pracy czy wreszcie w relacjach. Vanni pisze również o aborcji, zaznaczając, że syndrom postaborcyjny dotyka także mężczyzn. Wskazuje wiele stron internetowych, z których ojcowie mogą czerpać inspiracje (o dziwo, choć sam jest Włochem, podaje strony głównie w języku angielskim). Krótko pisze o roli ojca w wychowywaniu religijnym.
W jednym z rozdziałów autor dotyka też problemu rozwodu. Mówi o tym, w jaki sposób ta sytuacja jest odbierana przez dzieci (zarówno młodsze, jak i nastolatków), przypomina, aby nie manipulować ich uczuciami, zachęca, aby mimo rozstania kontaktować się z nimi, ale... można było odnieść wrażenie, że według autora rozwód jest sytuacją ostateczną, że małżeństwa nie da się już uratować i trzeba się z tym pogodzić. Być może takie spojrzenie wynika z większego procentu rozbitych rodzin we Włoszech albo w ogóle na Zachodzie (Vanni podaje zresztą zatrważające liczby)? Podobnie dziwnie brzmiało kilkakrotnie powtórzone sformułowanie "żona albo partnerka". Poprawność polityczna czy przyzwyczajenie?
Mimo tych drobnych usterek to wartościowa książka, przypominająca o tym, że "obecność ojca jest jednym z największych bogactw, jeśli chodzi o dobrodziejstwa, jakie może przynieść dla życia dzieci (...). Ojcostwo, jeśli jest głęboko przeżywane, stanowi inwestycję mężczyzny w dobro rodziny i gwarancję radosnego wzrastania dzieci na wszystkich płaszczyznach".

Antonello Vanni, Ojcowie obecni - dzieci szczęśliwe, W drodze, Poznań 2012.

Za egzemplarz recenzyjny dziękuję wydawnictwu W drodze.