środa, 19 października 2016

Cuda-wianki 2


Jest i druga część - zajrzyjcie. O świętych znanych i mniej znanych, ale bardzo kochanych. Pan Bóg działa dla nas, a wstawienników ma całe zastępy. W bocznej nawie kościoła, w którym spotyka się moja wspólnota, jest wizerunek bł. ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego (tak, o nim też piszę w książce - o tłumaczeniu dzieciom mszy łacińskiej, wyprawach rowerowych z młodzieżą i komunikantach przesyłanych do obozu w Stutthofie w piernikach toruńskich). Od dłuższego czasu mam wrażenie, że co koło niego przejdę, to się uśmiecha porozumiewawczo. Ani chybi coś szykuje :).

czwartek, 13 października 2016

Bądź zdrów!


Okazało się, że mamy z kolegą ten sam charyzmat (jeśli oczywiście można to nazwać charyzmatem :)) - jak się przeziębimy, to od razu na dwa tygodnie. Ostatnio na trzy. Wszystko przez to, że się przefolgowało z robotą, że wzięliśmy na siebie za dużo, że nie daliśmy sobie prawa do odpoczynku. Jasne, czasem tak jest, że tych obowiązków jest dużo, ale jeśli to trwa za długo, to kończy się fatalnie. 

Dlatego gdy czasem Pan Bóg funduje mi błyskawiczne uzdrowienie, nie mogę wyjść z podziwu. Kiedyś w Triduum byłam u moich rodziców. Zwykła, wiejska parafia, mszę sprawował schorowany proboszcz (w tym roku zmarł - polecam westchnięciu ks. Kazimierza, święty kapłan). A ja akurat miałam zupełnie zapchany nos, nie mogłam oddychać. Idąc na mszę westchnęłam: "Panie Jezu, udrożnij mi nos!". I na Podniesieniu czuję, że... oddycham swobodnie. Proście, a otrzymacie.

W tym roku na nadmorskiej nieźle nas zmoczyło i wielu z nas się pochorowało. Jednego wieczoru zastanawiałyśmy się nawet z równie zasmarkaną koleżanką, czy nie powinniśmy wrócić do domu - ale bardzo tego nie chciałyśmy. Czułyśmy się całkiem nieźle na adoracjach (ba, po porannej modlitwie w ciszy chciało nam się tańczyć), ale poza tym gorączka, katar, chrypka... fatalnie. Tymczasem Pan Bóg miał swój plan. Dojeżdżamy do Darłówka, a tam w prezbiterium wielka ikona bł. Jana z Łobdowa, naszego błogosławionego. Oj, już czułam w kościach, że raczej nigdzie nie wyjadę. Do tego dojechali kolejni toruńscy klerycy, więc ekipa piernikowska liczyła już 6 osób (4 kleryków, ja, no i bł. o. Jan oczywiście). Z jednym z nich szczególnie dobrze mi się posługuje (zawsze wiedziałam, że gdybym nie była w grupie charyzmatycznej, to równie dobrze czułabym się w Szkole Nowej Ewangelizacji - to jednak pokrewne dusze). Pomyślałam sobie, że któryś z kleryków musi mieć numer do wspólnych znajomych - poprosiłabym, żeby zawiadomili naszych, coby modlili się o uzdrowienie nadmorskiej ekipy, no bo jak tu posługiwać (oczywiście, moc ofiarowanego cierpienia jest wielka, ale trzeba jeszcze mieć siły, żeby chodzić po ulicach i plażach :)). Drugiego dnia w Darłówku łapię toruńskiego kleryka - tak, ma numer, nawet do liderki naszej wspólnoty. Co prawda jego telefon ledwo zipie, ale udaje się wysłać sms z prośbą o modlitwę za nas i oczywiście o rozesłanie tej wiadomości. Ruszamy na plażę, a tu akcja - czuję, jak choróbsko ze mnie schodzi. W 15 minut. Trochę lekkiego kataru jeszcze było, ale nim po 6 dniach wróciliśmy do Koszalina, byłam całkowicie zdrowa. Bo to wcale nie musi tak być, że jak się rozchoruję, to będę wycięta z życia na dwa, trzy tygodnie. 

Módlcie się jeden za drugiego, byście odzyskali zdrowie.
(Jk 5, 16b)

sobota, 8 października 2016

Błogosławcie III


Moja kuzynka ma nastoletnią córę. Wyobraźcie sobie szczupłą, wysoką blondynkę, może nie duszę towarzystwa (pasjami lubi zakopywać się pod kocem z książką w ręku), ale jednak lubianą. Asia i jej mama nie są katoliczkami, ale to osoby wierzące, a w tej historii to akurat jest najważniejsze. Otóż, jak wiecie, na FB krążą różne łańcuszki: a to żeby przez tydzień cytować Pismo Święte i zaprosić do tego ileś osób, a to żeby przez ileś dni wymieniać przymioty Boże. Asia weszła w ten drugi i przez jakiś czas wrzucała na swoją tablicę na FB hasła typu: "Bóg jest dobry", "Bóg jest miłością", "Jezus zmartwychwstał". Przy tym ostatnim jeden z jej kolegów nie wytrzymał i zaczął się ostro wykłócać. Zastanawiałam się, czy czegoś nie napisać, wtedy jednak do akcji wkroczyła moja kuzynka. Nie polemizowała. Napisała po prostu: "Asiu, jestem z ciebie dumna, że przyznajesz się do swojej wiary i wyznawanych wartości". I... koniec hejtu.

Albowiem błogosławieństwo ojca podpiera domy dzieci,
a przekleństwo matki wywraca fundamenty.
(Syr 3,9)

Kto posłuszny jest Panu, da wytchnienie swej matce.
(Syr 3,6b)

czwartek, 6 października 2016

Biskup mówi: "Dziękuję!"

Zaczęło się od tego, że kolega, znany z pożerania książek, znowu coś wrzucił na FB. Początkowo mnie to nie ruszyło (jak i wcześniejsze informacje znajomego księdza, że w Toruniu mamy kolejnego Sługę Bożego), ale w końcu stwierdziłam, że tak nie można - trzeba poznać nowego kandydata na ołtarze. Kolega wrzucił tom II - hm, a co jest w tomie I? Poszperałam i okazało się, że to korespondencja z rodzoną siostrą Małej Tereski! Stwierdziłam, że muszę to przeczytać, a przynajmniej ten II tom, skoro ma go znajomy. A że Pan Bóg jest specjalistą od spełniania marzeń, więc wypadki potoczyły się błyskawicznie - na drugi dzień spotkaliśmy się przypadkiem nieprzypadkowym i kolega sam zaproponował, że książkę może pożyczyć. Pierwszego tomu nie miał, ale drugi też był cenną lekturą o nowym świętym (tzn. przyszłym świętym).
Biskup Adolf Piotr Szelążek posługiwał w diecezji łuckiej w latach 1926-1946. Jego listy do diecezjan pochodzą z lat 1926-1938. Co w nich szczególnie uderza? Dostrzeganie dobra. Oczywiście, autor widzi zagrożenia ze strony ideologii lewicowej i bardzo konkretnie potrafi wypunktować jej błędy, daje też  duchowe rady, w jaki sposób wierni mają się opierać wynikającym z niej pokusom. Jest zakochany w Piśmie Świętym, a modlitwa jest dlań bronią w duchowej walce, zmieniającą serca nieprzyjaciół - przede wszystkim jednak jego serce. Człowiek zjednoczony z Bogiem widzi więcej i tak właśnie jest w życiu biskupa Szelążka. Kapłani w diecezji łuckiej? Wykonują kawał dobrej roboty na ogromnym terenie w niezwykle trudnych czasach (Wołyń w przededniu wybuchu II wojny światowej) - notabene w czasach jego rządów w diecezji ilość powołań gwałtownie wzrosła. Świeccy? Oni także są bardzo potrzebni w Kościele (a rzecz się dzieje przed Soborem Watykańskim II), w końcu żyjąc w zjednoczeniu z Bogiem, czyli żyjąc życiem nadnaturalnym, dążyć trzeba do rozwoju tego życia w duszach innych ludzi. Wspólnoty, bractwa? To prawdziwy dar. Jak zaszczepić włoską Akcję Katolicką na tak odmiennym terenie? Da się. Młodzież? Nie pozwoli nic złego na nią powiedzieć, zachęcając ją jednak do kształtowania charakteru i do świętości, która jest możliwa do osiągnięcia: wszak całkiem niedawno odszedł do Pana ich rówieśnik, Pier Giorgio Frassati (dziś błogosławiony), o którym biskup opowiada ze swadą. A z jeszcze większym zacięciem opowiada o swojej ulubionej Małej Teresie.
Redaktorzy dołączają do tomu jeszcze jeden, nieopublikowany list, przygotowywany przez biskupa na przełomie lat 1938/39 z okazji zbliżającego się (co prawda w dość odległym czasie) dwudziestopięciolecia jego ingresu w diecezji i pięćdziesięciolecia kapłaństwa. Oczywiście w liście dominowało jedno słowo: "dziękuję". Tymczasem jego intensywna posługa na Kresach dobiegała końca. Mimo prześladowań, zarówno podczas okupacji radzieckiej, jak i niemieckiej pozostał on w Łucku. Kiedy pod koniec 1944 roku zaczęły się masowe deportacje Polaków z Ukrainy, on także otrzymał od władz radzieckich nakaz wyjazdu. Odmówił, twierdząc, że tylko papież może go odwołać. W konsekwencji w nocy z 3 na 4 stycznia 1945 roku został aresztowany, więziony najpierw w Łucku, potem w Kijowie i skazany na karę śmierci. Ruszyły intensywne starania o jego uwolnienie (zarówno dyplomatyczne, jak i modlitewne) i po półtora roku odniosły skutek, choć nie w pełni pozytywny: bp Szelążek został zwolniony z więzienia, ale musiał opuścić swoją diecezję. Deportowany do Polski, ostatecznie osiadł w Zamku Bierzgłowskim pod Toruniem, tam też umarł 9 lutego 1950 r., a został pochowany w prezbiterium toruńskiego kościoła p.w. św. Jakuba Apostoła.

Pan Bóg ma plany swoje - przeolbrzymie, na daleką metę zakreślone, do których nasze osoby są przewidziane dla wykonania pewnej cząsteczki. Mądrzej jest wyrzec się swych własnych planów, a szukać poznania woli Bożej.

bp Adolf Piotr Szelążek, Ukochani diecezjanie... Listy pasterskie, Pisma t. 2, Promic, Warszawa 2016.

niedziela, 2 października 2016

Chusteczka


Znacie Gerarda Majellę? To szaleniec Boży, żyjący w XVIII wieku redemptorysta, skromny, pokorny brat, obdarzony niezwykłym darem wiary. A w związku z tym także czynienia cudów. Znany jest zwłaszcza z interwencji w trakcie trudnych porodów i wymadlania dzieci. Dziś usłyszałam kolejną historię o bracie Gerardzie, wiec się dzielę - i polecam :)
Opowiadał ojciec redemptorysta: ma siostrę, Kingę, głęboko wierzącą żonę i matkę. Zanim jednak urodziła swoje pierwsze dziecko, trafiła na oddział patologii ciąży. Tam poznała kobietę, która poroniła... siedmioro dzieci. Kolejna ciąża także była zagrożona, lekarze mówili, że nie ma szans. Kinga nie zdzierżyła: poprosiła brata o chusteczkę św. Gerarda (relikwie), położyła koleżance na brzuchu i modliła się, aby urodziła zarówno to maleństwo, jak i żeby mogła mieć jeszcze więcej dzieci. I rzeczywiście, jej koleżanka urodziła zdrowe maleństwo. Oby jeszcze spełniła się druga część modlitwy!

O tego chłopca się modliłam i spełnił Pan prośbę, którą do Niego zanosiłam.
(1 Sm 1,27)