czwartek, 26 listopada 2015

Bo one są

Cóż to za chłopiec piękny i młody... Nie, nie, to nie żaden bohater z powieści fantasy ani jakiś smętny Edzio (wyrażenie zapożyczone od Ani z bloga Lektury wiejskiej nauczycielki, opisujące pewnego wampira - prawda, że cudne?). Wpadlibyście na to, że to... św. Franciszek Ksawery? Postać nietuzinkowa - owszem, Boży narwaniec, który, jeśli tylko dowiedział się, że na jakimś dalekim lądzie nie znają Chrystusa, musiał się tam znaleźć (coś jak miłośnicy wspinaczek wysokogórskich: "Czemu wy właściwie wchodzicie na te góry?" "Bo one są"). Ale niestety - to tylko powieść. Jest tu na przykład epizod, w którym marynarze wraz z Ksawerym odmawiają Litanię loretańską, wzywając "Matkę dobrej rady" - tymczasem to wezwanie dopisano do litanii dopiero w 1903 roku. To dobra lektura, żeby zaciekawić życiorysem świętego, autor korzysta też z jego listów i wspomnień współbraci. Ale nie wiem, czy momentami wyobraźnia za bardzo go nie poniosła...

Louis de Wohl, Rozniecić ogień, Wyd. Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2014.

środa, 25 listopada 2015

Błogosławcie!


Jak niektórzy z was wiedzą, od jakiegoś czasu mam bogate wnętrze, czyli endoprotezę biodra. To bardzo fajne ustrojstwo - można wybrać się na ewangelizację nadmorską, ale i na zwyczajny, długi spacer (a bardzo to lubię) bez obawy, że nagle ból nóg będzie tak mocny, że nie będę wiedziała, czy zrobię jeszcze krok. 

Kiedyś, kiedy jeszcze nie miałam endo, zdarzyło mi się, że wracałam ze starówki na swoje osiedle. Teraz to byłby przyjemny, półgodzinny spacer. Wtedy to była męczarnia, a w połowie drogi nie wiedziałam już, jak dojdę do domu. Nagle... jak spod ziemi wyrosła przede mną Pani Asia. Pani Asia cierpi na schizofrenię i jeszcze kilka innych chorób, poznałam ją na stażu z urzędu pracy. Na mój widok zaczęła wołać na całą ulicę: "Pani xxx, niech panią Bóg błogosławi! Niech da pani zdrowie! Niech panią błogosławi!...". Powtórzyła to jeszcze parę razy i... uwierzcie, ból minął.

Niechaj cię Pan błogosławi z Syjonu,
Ten, który uczynił niebo i ziemię!
(Ps 134,3)

wtorek, 17 listopada 2015

Dawaj


Do Gaby, asystentki o. Manjackala, podszedł pewien człowiek, prosząc o modlitwę. Ciągle doświadczał problemów finansowych i nie mógł sobie z tym poradzić. Gaby słuchała, słuchała, aż nagle przyszła jej do głowy wariacka myśl: "Daje pan dziesięcinę?" - a widząc przerażone oczy rozmówcy, dodała: "No, jałmużnę? Dawajcie, a będzie wam dane..."

Kolega dzisiaj opowiedział, jak to siedzieli z rodziną na mszy i właśnie miała być zbierana ofiara, kiedy zorientował się, że banknot, który ma w portfelu, ma dość duży nominał... a obiecał sobie, że nie będzie dawał na tackę miedziaków. Wrzucać? Hm... trzecie dziecko w drodze, różne potrzeby w domu... Ale ofiara podczas mszy była zbierana na Światowe Dni Młodzieży. Spojrzeli po sobie z żoną... wrzucił. Wieczorem ni z tego, ni z owego zadzwonił teść: "Synek, tak tu uradziliśmy, że kupimy wam tę lodówkę. Nie patrzcie na cenę, po prostu powiedzcie, jaka jest wam potrzebna i tyle!"...

Koleżanka wynajmowała mieszkanie razem ze swoją siostrą. Studiowały i dorabiały, ale bywało różnie. Któregoś razu zostało im 20 złotych - a była zaledwie połowa miesiąca! W dodatku - wariatki - wrzuciły właśnie te ostatnie pieniądze na ofiarę. I co teraz? Coś tam jeszcze jest w lodówce, ale raczej więcej światła niż zapasów. Nagle siostra koleżanki krzyczy: "Mamy pieniądze!". Okazało się, że właśnie zapłacił jej dawny pracodawca, który tak długo zwlekał z zapłatą, że właściwie już postawiła na nim krzyżyk. Starczyło nie tylko na chleb - nawet sukienkę mogła sobie zafundować.

Dawajcie, a będzie wam dane; miarą dobrą, natłoczoną, utrzęsioną i opływającą wsypią w zanadrza wasze. Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie.
(Łk 6,38)

piątek, 13 listopada 2015

Zwycięzca


Siedzimy sobie przy dłuuugim stole, pijemy kawę, zajadamy pyszne ciasto i nie możemy przestać gadać - klerycy i świeccy. W naszym rogu siedzi kleryk, maturzystka i jej młodsza o rok siostra. 
- Jaka ty jesteś mądra, że masz tylko siedemnaście lat, a już wybrałaś Boga - mówi przyszły ksiądz.
- Ale ja swoje przeszłam!
- Wierzę ci... tylko że ja w twoim wieku nie byłem taki mądry. 
Płynie opowieść. Kleryk już jako nastolatek był uzależniony od narkotyków. Ale był ktoś, kto się za niego modlił i pościł - proboszcz z jego parafii. Zwykły ksiądz, nie żaden wielki charyzmatyk, o którym wszyscy gadają, że wystarczy, że popatrzy i będą się cuda działy. I... stał się cud. Któregoś razu poczuł, że musi uciekać. Odwyk, długie zdrowienie. Teraz przygotowuje się do kapłaństwa. "Kiedy się bierze narkotyki, myśli się - kim to ja nie jestem, jakie ja mam doznania... Ale dopiero teraz, z Bogiem, mam doznania. Dopiero teraz żyję!".
Kleryk ma na imię Wiktor.

Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. (Rz 8,37)

środa, 11 listopada 2015

Najbardziej uśmiechnięta

Kilka dziewczyn z naszej wspólnoty wybrało drogę zakonną. Jedna z nich jest od lat u sióstr kalkutek. Niełatwe powołanie, a jednak... kiedy jej brat pokazywał jej zdjęcia, skwitował: "Łatwo rozpoznać, która to siostra, nie? Ta najbardziej uśmiechnięta".
Wiemy, że Matka Teresa przez wiele lat przeżywała ciemności wiary, ogrom wątpliwości, poczucie bycia odrzuconą przez Boga. Dominikanin, o. Paul Murray, zadaje pytanie - czy w takim razie oszukiwała ludzi, uśmiechając się, zapewniając, że cieszy się z ich radości, mówiąc im o dobroci i wierności Boga? Odpowiedź jest przecząca. Na podstawie słów św. Jana od Krzyża (wieloletniego spowiednika, przewodnika i znawcy dusz) autor wyjaśnia, czym jest noc ciemna (o ile - jak zauważa - może ją wyjaśnić ktoś, kto jej nie przeżył... a i św. Jan używał nie tylko języka teologicznego, ale i poezji) i jak objawiła się ona w życiu Matki Teresy. Zapewnia też, że choć osoba przechodząca ten bolesny czas próby, ma wrażenie "opuszczenia" przez Boga (za którym ogromnie tęskni) - Ten jej nigdy nie zostawia. Ciemność ta nie była doświadczeniem depresji czy rozpaczy. Był to raczej cień rzucany na jej duszę przez wszechogarniające światło Bożej obecności: Boga całkowicie obecnego, a mimo to całkowicie ukrytego. Być może dzięki temu przeżyciu opuszczenia tak dobrze rozumiała ubogich, bezdomnych, porzuconych, niepotrzebnych...
Te chmury po wielu latach się rozstąpiły, kiedy jej Ukochany chciał jej pokazać, jak bardzo cieszy Go zgromadzenie Misjonarek Miłości. A teraz - według obietnicy - Matka Teresa zajmuje się ciemnością w inny sposób: Jeśli kiedykolwiek będę świętą - na pewno będę świętą od "ciemności". Będę ciągle nieobecna w Niebie - aby zapalać światło tym, którzy są w ciemności na ziemi.

Paul Murray OP, Matka Teresa. Kochałam Jezusa w ciemnościach, W drodze, Poznań 2010.

wtorek, 10 listopada 2015

Ci, co zaufali Panu...

W jednym z komentarzy Basia Wójcik zaproponowała mi bardzo dobrą lekturę do przeczytania. Nie spodziewałam się, że wciągnie aż tak - dziękuję!
Książka to stylizowane na średniowieczną legendę opowieści o świętych - zarówno tych bardziej znanych (św. Klara, św. Mikołaj), jak i tych dalekich, z wczesnego średniowiecza, z początków państwa polskiego (choć nie tylko). Autorka pokazuje swoich z różnych perspektyw: pogańskiego władcy, dumnego kapitana, zakochanego młodzieńca, mieszczan zagrożonych powodzią... Co jest wspólnym mianownikiem tych barwnych opowieści? Pytanie o to, czy naprawdę wybrałem Chrystusa, czy mój wzrok jest utkwiony w Nim, czy też w tym, co zewnętrzne - można przecież wyglądać jak chrześcijanin, ale nie postępować jak Mistrz i Nauczyciel; można nawet wyjść na pustynię, uciekając przed światem - ale właściwie po co?; można opierać się na własnych siłach (lub własnej słabości) - by boleśnie doświadczyć tego, kim się jest tak naprawdę. A jednak ci, którzy utkwili wzrok w Chrystusie, robią rzeczy szalone...

Zofia Kossak-Szczucka, Szaleńcy Boży, Pax, Warszawa 2007.

poniedziałek, 2 listopada 2015

Dlaczego Bóg nie uzdrawia swoich przyjaciół?

No właśnie - dlaczego? Pytanie zadaje niestrudzony ewangelizator, autor wielu książek, przez swoje konferencje formujący nowych apostołów - obecnie poważnie chory. Dlaczego przechodząc przez wsie Galilei, uzdrawiał wszystkich, dlaczego uzdrowił syna urzędnika królewskiego na odległość - a Łazarz, jego przyjaciel, musiał spoczywać cztery dni w grobie? Dlaczego św. Paweł zmagał się całe życie z ościeniem? Autor nie daje łatwych odpowiedzi, widząc w tym tajemnicę. Bóg jest wolny w swoim działaniu - i tę wolność daje też człowiekowi. Jose Prado przeprowadza czytelnika jakby z ukrytą kamerą, ukazując mu kilka historii osób uzdrowionych przez Jezusa. Czasem Bóg uzdrawia w cudowny sposób, nie zwracając nawet uwagi na wiarę proszącego. Czasem pyta, czy rzeczywiście chcemy być zdrowi, zaprasza do współpracy (Weź swoje łoże i idź do domu!; Wyjdź na zewnątrz!). Czasem chce, aby to wspólnota pomogła w uzdrowieniu (Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić!). Czasem - a raczej zawsze - jest z nami w cierpieniu - tak jak płakał z Martą i Marią z powodu śmierci Łazarza i ich cierpienia. Autor przypomina jednak, że nie tylko płakał. Kiedy przyszedł do grobu, wzniósł oczy do góry, a potem...

Bóg nie ma jednej metody terapeutycznej. Nie poddaje się stałym schematom ani nie ustanawia recept przygotowanych z góry. Każdy przypadek jest szczególny i odmienny, dlatego nie możemy się spodziewać, że Jezus uzdrowi nas tak samo, jak uczynił to w przypadku innej osoby. Choćby chodziło o tę samą chorobę, każdy chory jest inny. Nawet nas samych Bóg nie uzdrawia zawsze w ten sam sposób. Bóg jest Bogiem, który nie ogranicza się do naszych ram.

Jose Prado Flores, Dlaczego Bóg nie uzdrawia swoich przyjaciół?, Wyd. św. Wojciech, Kraków 2015.

niedziela, 1 listopada 2015

Niepowtarzalni


Parę lat temu miałam napisać artykuł o naszych franciszkańskich męczennikach z Peru. W końcu do tego nie doszło, ale przez parę dni, kiedy o nich czytałam, chodziłam po pracy i wzdychałam mniej więcej tak: "Ci męczennicy to byli prawdziwi faceci!". W końcu moja koleżanka skwitowała: "Chyba już wiem, co czeka twojego przyszłego męża...". Cóż, męża nie mam w dalszym ciągu (za to koleżanka od tego czasu już ma, synka też). A ojcowie Michał i Zbigniew będą w tym roku beatyfikowani.

Koleżanka ze szkoły średniej miała siostrę i dużo młodszego braciszka Stasia. Kiedyś opowiedziała nam o nim trochę więcej. Kiedy jej mama zaszła w trzecią ciążę, była już osłabiona chorobą, w dodatku po czterdziestce, więc nasłuchała się od osób "życzliwych", co powinna zrobić. "Trzecie dziecko? W tym wieku? Na pewno będzie chore! Nie dasz rady!...". Była pełna lęku, ale którejś nocy przyśnił jej się św. Stanisław Męczennik. "Nie bój się, wszystko będzie dobrze." - zapewniał. - "Daj mu na imię Stanisław, ja się nim będę opiekował". No i... opiekował się.

Kocham historie o świętych. Każdy jest inny, ma inny temperament, osobowość, drogę, którą Bóg go prowadzi. I ma swój sposób dawania miłości. Kapłani, wyjeżdżający w wagonach bydlęcych za repatriantami, zsyłanymi w głąb Związku Radzieckiego... i święta Sylwia, posyłająca swojemu synowi (papieżowi Grzegorzowi I) warzywka z ogródka. Święci Zelia i Ludwik z gromadką dzieci, zamówieniami na głowie, rodziną, znajomymi... i Marta Robin, sparaliżowana, w ciemnym pokoju, jednocząca się z Chrystusem w cierpieniu w szczególny sposób. Każdy jest inny. Jeden jedyny. Jak każdy z nas w oczach Bożych.


Sześćdziesiąt jest królowych
i nałożnic osiemdziesiąt,
a dziewcząt bez liczby,
[lecz] jedyna jest moja gołąbka, moja nieskalana,
jedyna swej matki,
wybrana swej rodzicielki.

Podziwiają ją dziewczęta i zwą ją szczęśliwą,
królowe i nałożnice ją wysławiają:
"Kimże jest ta, która świeci z wysoka jak zorza,
piękna jak księżyc, jaśniejąca jak słońce,
groźna jak zbrojne zastępy?".


(Pnp 6,8-10)