środa, 26 grudnia 2012

W świątecznej atmosferze

Od razu zaznaczam dla tych, którzy boją się tematu: to nie jest książka tylko o Medjugorie (zresztą zarówno autorka, jak i wydawca zaznaczają, że przedstawiają tylko swoją prywatną opinię na temat objawień i że podporządkują się ostatecznemu rozeznaniu Kościoła co do ich autentyczności). To przede wszystkim zbiór opowieści o ludziach, potrafiących żyć wiarą na co dzień, takich, o których można powiedzieć, że są jak strażnik z Dziejów Apostolskich, który "cieszył się bardzo, że uwierzył Bogu" (Dz 16,34b). Siostra Emmanuel przytacza nie tylko opowieści z życia świętych lub osób, wobec których toczy się proces beatyfikacyjny (np. św. o. Pio, Marcela Vana czy Marty Robin). Opowiada na przykład historię swojego nawrócenia (nie będę zdradzać szczegółów, powiem tylko, że była już bliska samobójstwa...) oraz przypadki innych szaleńców Bożych, którzy postanowili "zaufać Panu Bogu jak dziecko".
Oto przykład z czasów wojny w Jugosławii:
"-Sister, pamiętasz tę małą krowę, którą ubiliśmy przed wojną?
- Tak, pamiętam.
- No własnie, i odkąd przyjęliśmy do domu uchodźców, co wieczór biorę kilka kawałków z zamrażalnika na następny dzień i... (otwiera ręce, jakby chciał powiedzieć "to nie moja wina") za każdym razem, kiedy zanurzam rękę, znajduję tyle samo. Nie wiem, jak to się dzieje. (...) Sister, kiedy znalazłem uchodźców na ulicy, bez niczego (ich dom w Bjelo Polje został zbombardowany, a potem doszczętnie spalony), wziąłem ich do domu i powiedziałem sobie: "Ci ludzie wszystko stracili, a ja mam jeszcze dom. Będę się z nimi dzielił, nie zostawiając nic osobno dla mojej rodziny. Jak nie będziemy mieli już nic, to nie będziemy mieli". I od miesiąca daję mięso w południe i wieczorem zarówno im, jak i mojej rodzinie, a jeszcze trochę sąsiadom... Nie mogę im nic nie dawać, mają dzieci, przecież jesteśmy wierzący. Wiec daję mięso. Sister, nie masz pojęcia  ile mięsa rozdałem od początku wojny, kilka krów by nie wystarczyło... (...) Boże, zachowaj!".
Autorka podejmuje różnorodną tematykę: zaufania Bogu, modlitwy, wyrzeczenia, postu, uzdrowienia, przebaczenia, z właściwym sobie poczuciem humoru i zaangażowaniem pokazując, że życie blisko Stwórcy jest możliwe, co więcej, jest źródłem wewnętrznego pokoju i szczęścia. Zaznacza też, że to właśnie On często czyni pierwszy krok: "Dzieciątko (...) szuka sposobu, jak zamieszkać w naszym życiu, poszukuje stajenek, w których mogłoby odpocząć. Jednak, podobnie jak w Betlejem, niewielu Go zaprasza. Nie mamy czasu, nie mamy dla Niego miejsca. Tymczasem nie jest to trudne. Zwykła wiązka siana czy nawet odrobina słomy wystarczą Mu, by w nas odpoczął. Chce mieć wciąż więcej takich domów. Dlatego krąży wokół każdego serca, każdej rodziny; marzy, by dano Mu spocząć w każdym zakątku świata, nawet w miejscach najbardziej odrażających, gdyż płonie z pragnienia, by tam właśnie przynieść zbawienie i pokój. Jak Zbawiciel mógłby nie płonąć pragnieniem zbawiania? To Jego pasja".

s. Emmanuel Maillard, Ukryte Dzieciątko z Medjugorie, Promic, Warszawa 2007.

piątek, 21 grudnia 2012

Kartka z życzeniami

Ponieważ jutro kończę porządki i wyjeżdżam do krainy bez internetu, wiec już teraz, drodzy Czytelnicy, życzę Wam obfitego błogosławieństwa Bożego w trakcie Świąt i w nadchodzącym nowym roku, a przede wszystkim spotkania z Tym, o którym wiemy, że nas kocha.

kawusiowa

Zdjęcie pochodzi ze strony www.kartki.blizejnieba.pl

piątek, 14 grudnia 2012

O nadziei

Chodzicie na roraty? Bo ja któregoś roku złapałam bakcyla i mi nie przeszło :) W tegorocznych czytaniach szczególnie uderza mnie zachęta do nadziei, słowa pokrzepienia. Przykłady? Poniedziałek: Pokrzepcie ręce osłabłe, wzmocnijcie kolana omdlałe! Powiedzcie małodusznym: "Odwagi! Nie bójcie się!" (Iz 35, 3-4a). Wtorek: „Pocieszcie, pocieszcie mój lud!” mówi wasz Bóg (Iz 40,1). Środa: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię (Mt 11,28). A to tylko trzy dni...
W adwentowy klimat podtrzymywania nadziei wpisuje się książka o. Józefa Witko OFM "Nie bój się, wierz tylko". Zawiera kilka homilii, świadectwa uzdrowień oraz propozycje rozważań na adorację czy różaniec. Ojciec Witko skupia się na tych fragmentach Pisma Świętego, które mogą pobudzać wiarę i nadzieję, np. wskrzeszenie córki Jaira, uzdrowienie trędowatego Naamana, uzdrowienie opętanego z Gerazy, uciszenie burzy na jeziorze. Pisze też o braku wiary, zniechęceniu, sytuacji grzechu, ucieczki od własnej przeszłości. A tymczasem "Jezus przychodzi do nas i niesie ze sobą w darze naszą przeszłość, i chce nam pokazać, że nie jest to przeszłość stracona, bo każda chwila naszego życia jest cenna w oczach Boga, ma ogromną wartość. Nawet jeśli popełnialiśmy błędy, nawet jeśli popełniliśmy grzech, to jest bardzo cenne. (...) Apokalipsa opisuje, że najbliżej tronu Boga są ci, którzy przychodzą z ucisku. (...) Można powiedzieć, że Bóg otoczył się ludźmi, którzy w życiu niczego nie dokonali, nic nie osiągnęli, doświadczali jedynie cierpienia, niepowodzeń, upadków, ale potrafili Mu zaufać. I to wystarczyło, aby byli najbliżej..."

o. Józef Witko OFM, Nie bój się, wierz tylko, Esprit, Kraków 2009.

czwartek, 29 listopada 2012

Bez masek

Lubię wracać do książek o. Kozłowskiego. Po ich przeczytaniu człowiek ma ochotę wypróbować to, o czym ojciec pisze. Ignacjański rachunek sumienia - "najważniejszy kwadrans", jak mawiał o nim św. Ignacy z Loyoli - jest dla ojca okazją do słuchania głosu Ducha Świętego w codzienności. Ale co to właściwie oznacza? Kiedy uznajemy, że jesteśmy samowystarczalni, nasze oczy powoli zamykają się na miłość Boga, na objawienie się Jego dobroci w drugim człowieku, tracimy wrażliwość na delikatne poruszenia Ducha Świętego. Także nasze uczucia i zmysły zamykają się na odczuwalne poruszenia w naszej duszy, prowadzące w kierunku większej miłości (...). Podjęcie refleksji dotyczącej przeżytego dnia jedynie pod kątem pytania "Co uczyniłem złego?" oznaczałoby utknięcie w negatywnej wersji rachunku sumienia, a to mogłoby zahamować rozwój osobowy i duchowy danego człowieka. Skoro nie jesteśmy na złej drodze, tylko na dobrej, zapytajmy: "Co mogliśmy uczynić dobrego, a nie uczyniliśmy?". Te 15 minut wieczornej modlitwy ma być czasem stawania w prawdzie o swoich motywacjach, pragnieniach, lękach, uwrażliwiania serca na to, co dobre, rozpoznawania pocieszenia lub strapienia i ich przyczyn - a wszystko przed Bogiem, któremu można zaufać.
Oczywiście rachunek sumienia zwykle praktykuje się jakiś czas po rekolekcjach ignacjańskich, a potem zapał mija. Różne są tego przyczyny - autor książki i to uwzględnia, wyjaśniając, jak radzić sobie ze zniechęceniem i zwracając szczególną uwagę na postawę wdzięczności. Zamieszcza też świadectwa osób, które mimo trudności praktykują tę modlitwę i widzą jej dobre owoce.

o. Józef Kozłowski SJ, Rachunek sumienia, Wyd. Ośrodek Odnowy w Duchu Świętym w Łodzi, Łódź 2003.

sobota, 24 listopada 2012

Typ spod ciemnej gwiazdy

Co pewien czas dowiaduję się, że jakieś dziewczę zakochało się w przystojnym, inteligentnym i kochającym góry Włochu, którego jedyną wadą jest to, że lubi palić fajkę. Po chwili okazuje się, że chodzi o bł. Pier Giorgia Frassatiego.
Błogosławiony Pier Giorgio umiera w wieku 24 lat, zarażony chorobą Heinego-Medina przez jednego z ubogich, którymi się zajmował. Szaleniec Boży, potrafiący namówić do różańca cały przedział młodych ludzi, jadących pociągiem w Alpy, założyciel Towarzystwa Ciemnych Typów (zadaniem jego członków - "drabów" i "drabinek" - oprócz łazikowania po górach miał być apostolat i adoracja Najświętszego Sakramentu), niepoprawny gaduła, deklamator i śpiewak (jakkolwiek deklamowanie Dantego jakoś nawet mu szło, to śpiew, cóż... ale Pier Giorgio twierdził, że najważniejsze jest to, że w ogóle się śpiewa). To jednocześnie człowiek o niezwykle wrażliwym sercu na ludzką biedę, ofiarnie niosący pomoc (wsparcie materialne, pomoc w znalezieniu pracy, rozmowę, a przede wszystkim czas i uwagę) - świadectwem tego będą tłumy ubogich i chorych, obecne na jego pogrzebie. Jeden z jego przyjaciół stwierdził, że niemalże uczestniczył w życiu rodzin, którymi się opiekował.
Ci, którzy znali go tylko powierzchownie, mogli myśleć, że był dzieckiem szczęścia - młody, wysportowany, z bogatej rodziny. Tylko siostra Luciana znała rodzinną sytuację - nieustanne kłótnie między rodzicami albo wymowne milczenie, groźby rozwodu, dziwaczne zakazy wobec dzieci (które ostatecznie musiały bawić się same, bo z innymi rówieśnikami nie godziło się im spotykać), wreszcie zupełne niezrozumienie i nieustanne wyrzuty wobec syna (podczas pogrzebu ojciec wyzna, że tak naprawdę nie znał własnego dziecka). Książka "Człowiek ośmiu błogosławieństw" to nie tylko opowieść o jej błogosławionym bracie (druga połowa pozycji to liczne świadectwa osób, które się z tym Bożym szaleńcem zetknęły), ale także smutna opowieść o ich rodzinie - smutna tym bardziej, że między wierszami widać, jak Lucianie nawet po wielu latach trudno jest przebaczyć... Tymczasem Pier Giorgio pisał kiedyś w liście do przyjaciela: Z pewnością wiara to jedyna kotwica, która może nas ocalić, jej trzeba się uchwycić całą mocą. Bez niej czymże by było całe nasze życie? Niczym, a raczej niepotrzebną udręką, bo w świecie jest tylko cierpienie, a cierpienie bez wiary jest nie do zniesienia. Cierpienie zaś pokrzepione choćby małym płomykiem wiary staje się czymś pięknym, gdyż zaprawia ducha do walki. Inna rzecz, że to wszystko nie jest takie łatwe...

Luciana Frassati, Pier Giorgio Frassati, Człowiek ośmiu błogosławieństw, WAM, Kraków 2011.

wtorek, 13 listopada 2012

Co warto?

Podczas niedzielnego spotkania z rodzicami rzuciłam trochę anegdot Jacka Pulikowskiego. Naśmialiśmy się, ale pewnie każdy znalazł w nich coś dla siebie. Kiedyś zresztą w rozmowie na temat jego książek stwierdziłam, że te porady można stosować nie tylko wobec własnego współmałżonka, ale po prostu w relacjach damsko - męskich czy w rodzinie. Mój adwersarz stwierdził, że to już zakrawa o manipulację. Odpowiedziałam, że to nie tak: jeśli chce się bardziej kochać, to trzeba wiedzieć, jak to robić.
"Warto naprawić małżeństwo" to połączenie pozycji, wydanych wcześniej przez autora ("Ewa czuje inaczej", "Krokodyl dla ukochanej", "Warto być ojcem", "Warto pokochać teściową"). Znajdziemy tu więc zarówno uwagi na temat różnic między kobietą a mężczyzną, problemach w komunikacji, właściwym ułożeniu relacji z teściami, jak i osobny podrozdział na temat doceniania współmałżonka oraz płciowości i płodności. Jako wieloletni pracownik poradni rodzinnej - a przede wszystkim jako mąż i ojciec - pan Pulikowski krótko podsumowuje tytułową tezę: "Niestrudzenie rozmawiajcie o waszym małżeństwie i o was samych - waszych uczuciach i odczuciach. Gdy jest dobrze i pięknie, mówcie o tym, cieszcie się i wyrażajcie sobie nawzajem wdzięczność. Gdy ciężko - zginajcie kark, padajcie na kolana i... rozmawiajcie. Gdy nie dajecie rady - skorzystajcie z pomocy mądrych i życzliwych ludzi". I, co najważniejsze: "Gdy za ciężko na ludzkie siły - tu mam radę już tylko dla wierzących: padnijcie na kolana u kratek konfesjonału, skorzystajcie z sakramentu Eucharystii, wykrzesajcie z siebie maksimum dobrej woli i... rozmawiajcie. U Boga nie ma nic niemożliwego".
Nie wiem, czy ta ostatnia rada jest rzeczywiście tylko dla osób wierzących...

Jacek Pulikowski, Warto naprawić małżeństwo, Inicjatywa Wydawnicza "Jerozolima", Poznań 2008

piątek, 9 listopada 2012

I co ja teraz zrobię? ;)

Człowiek ostatnio zaganiany, chciałam wam wrzucić dawniej przeczytane książki... a tu niespodziewajka: dostałam wyróżnienie od Miśki, o takie:


O co się rozchodzi? Cytuję: "Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów,  więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała. Następnie nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który cię nominował". Dziękuję, Miśko, i przyznaję, że jestem zaskoczona.
Właściwie szkoda, że tylko 11 osób można wyróżnić, bo tylu jest ciekawych ludzi... A tak w ogóle mam skojarzenia z zabawą z dzieciństwa, która nazywała się górnolotnie "Złote myśli". Zbzikowany podlotek upatrywał sobie ofiarę, której wręczał brulion z mniej lub bardziej wymyślnymi pytaniami, na które ta nieszczęsna istota musiała odpowiedzieć. A pytania były w stylu: "Twój ulubiony aktor" albo "Co najbardziej lubisz jeść"... No ale od czasu do czasu nawet stare konie mogą się trochę powygłupiać.

A teraz trudne pytania Miśki:

1.Gdzie chciałabyś mieszkać?
Trójmiasto... albo Warszawa (tzn. okolice, do których można łatwo dojechać SKM-ką)... a może jednak wieś... albo góry... I jak to rozwiązać, he? :)
2.Trzy najważniejsze cechy mężczyzny?
Tylko trzy?
3.Z czego jesteś dumna?
Skojarzył mi się tekst z kabaretu "Potem": "Dum, dum, dum..."
4.Czego żałujesz?
Żałuję, że kupiłam beznadziejny lakier do decoupage'u. Obiecuję poprawę.
5.Marzenie
Czemu tu jest miejsce na tylko jedno? To jawna dyskryminacja marzeń!
6. Co w sobie lubisz najbardziej?
Śpiewanie na zawołanie.
7.Bez czego nie wyjdziesz z domu?
Bez kluczy, a bez czegóż by innego? :)
8.Ile masz lat?
Moja babcia zawsze mówiła, że kobieta ma tyle lat, na ile się czuje. Kiedy stuknęła jej osiemdziesiątka, twierdziła, że czuje się jak osiemnastka. To co ja mam powiedzieć?
9.Czy stać Cię na szaleństwa? 
Tak, zwłaszcza w kuchni.
10.Ulubiony aktor? 
Nie wiem, bo... jestem szczęśliwą nieposiadaczką telewizora!
11.Ulubiona pora roku
Wrzucę cytat, ciekawe, czy ktoś się domyśli, skąd: "Jesień prężąca liście do lotu// Lato w upale słonecznym// A jeśli zima to w śniegu cała// Wiosna w miłków wiosennych łąkach..."

11 blogów (tylko! tylko! chciałoby się więcej), które otrzymują wyróżnienia, to:

Przepisy od serca
za poezję w kuchni
Baśkowe pisanie
za całokształt pracy twórczej i miłość do ogródka
Pietruszka i Zochacz
za prześmieszne opowieści i mądrość życiową
Blog Pani Łyżeczki
za posrzebrzanie codzienności
Blog Sosenki
za miłość do rowerka
Narzeczona, potem żona
za piękne pisanie o relacjach między małżonkami
Kwiato-stany
za cuda z kawusi, liści i nie tylko (sami zobaczcie)
Ślubne dodatki
bo ładnie zaczynają
W krainie wesołych łobuzów
za wesołych i twórczych łobuzów
Kwiatowo-filcowo
na zachętę autorce, bo przecież ma tu co wrzucić :)
A tak się bawimy
no bo jak tu nie wyróżnić?

Największą trudnością jest wymyślenie twórczych pytań dla szczęśliwców. Łatwiej chyba posprzątać mieszkanie :)
1. Czemu kawusia jest najlepsza na świecie? (hi, hi)
2. Gdzie chciałabyś pojechać (najlepiej na rowerze)?
3. Co chciałabyś przeczytać?
4. Faworki czy pierniki?
5. Szneki czy drożdżówki? (pytanie podchwytliwe)
6. Góry czy Mazury?
7. Szczebrzeszyn czy Wytrzyszczka?
8. Kubki czy filiżanki?
9. Tuwim czy Brzechwa?
10. Pociąg czy autobus?
11. Dlaczego w tej zabawie tak trudno wymyślić oryginalne pytania?

Ufff......


poniedziałek, 5 listopada 2012

Życia cud

Wanda Półtawska to jedna z tych osób, które chciałabym spotkać... no cóż, żeby dojechać do Krakowa, musiałabym przejechać kawał Polski. Może kiedyś, "przypadkiem nieprzypadkowym"...
Moleslaw pisała kiedyś na blogu o wspomnieniach pani Półtawskiej z Ravensbruck. "Samo życie" natomiast to zbiór jej felietonów, będących refleksją z pracy w poradni rodzinnej, psychologicznej, spotkań z młodzieżą, z rodzinami, z lekarzami.
Z książki miejscami bije smutek, zwłaszcza w jednej z jej części, poświęconej problemowi aborcji, w tym dyskusji nad  możliwością zabijania dziecka, u którego podejrzewa się chorobę (pierwsze wydanie książki - w 1995 roku... a po siedemnastu latach, całkiem niedawno polski sejm przegłosował, że owszem, można... Dla człowieka wierzącego w ogóle nie ma dyskusji, każdy ma prawo do życia, a że budynki mamy niedostosowane, o rehabilitację czy o pracę trudno - to już nie jest winą chorego dziecka). Jako lekarz psychiatra Półtawska przytacza też wiele tragicznych opowieści matek, które - powodowane zwykle lękiem, zmanipulowane, zakrzyczane - zdecydowały się na taki krok, a jego konsekwencje fatalnie odbiły się na psychice ich bądź też innych dzieci w rodzinie.
Jednak przede wszystkim autorka zwraca uwagę na cud życia - cud rozwoju człowieka, piękno czystości, małżeństwa, rodzicielstwa, pokazuje też piękno każdej roli w rodzinie: matki, ojca, brata, siostry, dziadków. Zachęca do wzięcia odpowiedzialności za własne życie. Niejednokrotnie też przypomina o mocy modlitwy i Ducha Świętego - Jedynego, który potrafi scalić to, co rozbite.

Wanda Półtawska, Samo życie, Edycja św. Pawła, Częstochowa 2004.

czwartek, 1 listopada 2012

Przywracanie tożsamości

Wszystko zaczęło się w więzieniu we Lwowie. Uwięzionych było tak wielu, że nie było miejsca, by się położyć, młody kapłan stał więc przy oknie. Rozmyślając o swojej sytuacji, doszedł do wniosku, że trzeba jej nadać jakiś sens. Skoro kameduli siedzą zamknięci w celach za kratami  to i ja mogę tę sytuację dobrowolnie zaakceptować. Zaczął już układać plan modlitw, pogadanek ze współuwięzionymi, kiedy... rozległ się zgrzyt klucza w zamku. Okazało się, że został zwolniony.
Miesiąc później ks. Fedorowicz był już w drodze do Kazachstanu. Jak wielu innych księży w tym czasie, postanowił być tam razem z wywiezionymi. Karolina Lanckorońska tak wspomina ich pożegnanie: Odwiedził mnie ks. Tadeusz Fedorowicz, który czasami przychodził w różnych sprawach pomocy. Gdy mu otworzyłam drzwi, uderzył mnie wyraz jego twarzy, spokojny, prawie radosny, nawet promienny jakby jakimś wewnętrznym szczęściem. (...) Wiedziałam, że księża starają się wcisnąć do wagonów w chwili odjazdu na wschód, że strażnicy pilnują, by to uniemożliwić, ale że się czasami udaje. Mój gość mówił, że z władzą duchowną już swój wyjazd uzgodnił, że ma nadzieję, iż mu się uda wskoczyć do ruszającego już wagonu. Liczył, że to nastąpi w najbliższych dwóch dniach. Prosił o modlitwę, by mu się udało. Wyszedł, żegnając się z uśmiechem i blaskiem w oczach.
W swoich wspomnieniach ks. Fedorowicz pisze nie tylko o trudach życia w Kazachstanie, o głodzie, ciężkiej pracy, trudnych warunkach mieszkaniowych, zarobkach nie wystarczających na utrzymanie rodziny (pracował zresztą razem z innymi przy wyrębie drzew, z właściwym sobie poczuciem humoru stwierdzając, że przynajmniej nabierze tężyzny fizycznej). Co mnie szczególnie uderzyło tym razem (tak, bo to jest książka, do której się wraca), to przywracanie wywiezionym ludziom tożsamości i godności. Opisywani przez księdza ludzie są zwykle "zacni i mili", dzieci "mądre", nauczyciele, którzy w tych ekstremalnych warunkach (przy braku papieru i wszelkich pomocy naukowych) postanowili założyć szkołę - "znakomici". Każda z osób ma swoją historię, np. taką: przebywała tam pani Halina Hubertowa, żona pułkownika aresztowanego we Lwowie, a z nią jej osiemnastoletnia córka Danuta (...), pani Helena Czasz z Poznania, bardzo kulturalna, mądra i dobra kobieta (...), jeden z profesorów gimnazjum czwartego we Lwowie, mojego gimnazjum, profesor Schmidt z rodziną (...), matka jego umarła na zesłaniu, a żona z synem wróciła szczęśliwie do Polski. Mieszkają we Wrocławiu. Jacek skończył politechnikę, jest zdolnym inżynierem (...), pani Stefa Procyk ze Lwowa. We Lwowie miała sklep spożywczy... 
Mimo początkowego zapału autor doświadcza w pewnym momencie kryzysu, poczucia bezsensowności także posługi kapłańskiej. Ale równocześnie mówiłem sobie: "No tak, ale ja przecież przyjechałem tutaj dlatego, że wierzę, że ten krążek chleba nie jest chlebem, ja naprawdę wierzę i nie mam zamiaru zmienić niczego z tej mojej sytuacji". Walcząc ze sobą, dochodzi do wniosku, że wiara jest dla niego czymś dużo głębszym, niezależnym od zmiennych uczuć. Zrozumiałem, że (...) na powierzchni, w sferze uczuciowej, umysłowej, myślowej jest dużo śmieci, zmienność, raz jest jasno, raz ciemno. A tam gdzieś w głębi, choć jest mroczno, nic nie widzę, nie odczuwam i nie rozumiem, ale wiem - i tym się kieruję; nie powierzchnią, ale tym, co jest wewnątrz, bo wiem, że to, co wewnątrz jest istotne, prawdziwe, a to, co na powierzchni, jest zależne od wielu, wielu różnych, niezależnych ode mnie okoliczności.
Książka zawiera także wiersze pisane przez zesłańców, wspomnienie o jednej ze zmarłych na wygnaniu nauczycielek - Ludwice Kownackiej, listy oraz dużo pamiątkowych zdjęć - w tym fotografie... małego zeszytu literackiego, zrobionego z papieru do pakowania. Jak pisała (także przebywająca na zesłaniu) Stefania Skwarczyńska: Rzecz w tym, by w największym upodleniu zachować wielkość ducha.

Ks. Tadeusz Fedorowicz, Drogi opatrzności, Norbertinum, Lublin 2007.

wtorek, 23 października 2012

Nie ma nic niemożliwego

- O, tu mieszka moja kuzynka - mówi Maciek, wskazując tabliczkę z nazwą mijanej miejscowości. Dwójka jego przyjaciół przyciska nosy do szyby w autobusie. - Jest narkomanką. Po ludzku nie ma już dla niej szans.
Ale jest Ktoś, dla kogo nie ma nic niemożliwego...
"W stronę życia" to poruszające świadectwo kobiety, która dziś jest szczęśliwą żoną i matką czwórki dzieci, a także osobą spełnioną zawodowo (http://www.wstronezycia.pl/). Opowieść o wyjściu z piekła narkomanii układa ona w formę Drogi Krzyżowej, którą chce przejść razem z Jezusem - ku zmartwychwstaniu.
Nie epatuje czytelnika mnogością drastycznych opisów, raczej w dość wyrazisty sposób pokazuje przerażającą bezradność człowieka uzależnionego, trudne relacje, wewnętrzne cierpienie. Dlatego to, że akurat jej udało się wyjść z uzależnienia, nazywa cudem. Zwracając uwagę na niewidzialną stronę naszej rzeczywistości, dziękuje Bogu za Jego posłańców - za kierowcę tira, który pewnej mroźnej nocy zabrał z drogi dwie zmarznięte narkomanki i poczęstował je gorącą herbatą, za dziewczynę, spotkaną na ulicy, która ni stąd ni zowąd zaczęła mówić jej o miłości Bożej, za trójkę przyjaciół, która modliła się w autobusie, za rodziców, którzy aby ją odnaleźć, nie wahali się przejechać niemal całej Polski. Wskazuje też, jak wielka jest moc pozornie przypadkowych modlitw.
Krótka pozycja, ale - tak jak chciała jej autorka - niosąca nadzieję w to, że nikt nie jest przegrany.

Daga Duke, W stronę Życia, Wyd. Ośrodek Odnowy w Duchu Świętym, Łódź 2010.

sobota, 20 października 2012

A jeśli dom będę miał...



 Na początku chciałam się pochwalić, że widziałam Panią Łyżeczkę na własne oczy :). Pojawiła się w naszym mieście w trakcie Tygodnia Bliskości na kameralnym, ale bardzo ciekawym spotkaniu. Jedna z jego uczestniczek zwróciła uwagę, że teraz nastała moda na pisanie o macierzyństwie czy o rodzinie "bez lukru": a więc dzieci (ups... bachory) są okropne, mąż antypatyczny, matka i żona przepracowana i gotowa popaść w depresję. Na tym tle zatem zapiski z blogów Pani Łyżeczki i Sosenki wybijają się niezwykle pozytywnie.
Pozornie są to dwie różne opowieści (wydawca zresztą zastosował ciekawy zabieg - książka rozpoczyna się z dwóch stron) - Pani Łyżeczka opowiada o rodzinie, o domowej codzienności, Sosenka - o szalonych wyprawach rowerowych po Dolnym Śląsku i nie tylko; każda z nich ma też zupełnie inny styl pisania. Jednak tak naprawdę wiele je łączy. To chociażby miłość do gór (a że każda z autorek ma dar plastycznego opisywania rzeczywistości, dla czytelników, którzy też je kochają, to prawdziwa uczta). To także refleksja nad historią, przemijaniem i tym, ile czerpiemy od minionych pokoleń. Ich zapiski to również opowieść o miłości - ale takiej codziennej, zwyczajnej, zasłuchanej ("Żona artysty dużo musi. Musi na przykład odróżniać lutnika od lotnika, wiolę od wiolonczeli i klon-jawor od platana. To nic, że sama jest informatykiem. Żeby zrozumieć swojego męża, żeby patrzeć na świat jego oczami, musi dysponować podstawową wiedzą, niezbędną do życia z artystą, oraz umiejętnością odczuwania jego pasji, wejścia w jego zapał. Żona inżyniera też dużo musi. Musi odróżniać koncentrator od kondensatora, kondensator od kompresora i kompresor od komutatora. To nic, że sama jest filologiem"; "Ja siedziałam wtedy cichutko, wstrzymując oddech. Już nie było ważne, co ona mówi. Ale to, że chce mówić. A ja chciałam słuchać. I teraz znam historię, od której łzy w oczach...") - pełnej zrozumienia dla współmałżonka, dziecka, gościa, przyjaciela, nieznanej starszej pani (przejmujący cykl Sosenki o nieco przewrotnym tytule "Stare Baby").
Przede wszystkim jednak z obu blogerek bije radość życia, umiejętność cieszenia się z codziennych drobiazgów - zapachu jabłek, bieganiny dzieci, świateł miasta, wygłupiania się z przyjaciółmi, zachwytu nad pięknem przyrody. Nie brakuje im refleksji na temat cierpienia czy trudu - ale bez narzekania, wymyślania sztucznych problemów. "Nie dostaję nic z tego, czego akurat chcę. A dostaję wszystko, czego potrzebuję".
Po lekturze książki chciałoby się zasiąść razem z Panią Łyżeczką i Sosenką przy filiżance dobrej kawusi. Może kiedyś...

Gdy dom jest światem. Blog Pani Łyżeczki. Gdy świat jest domem. Blog Sosenki. Wyd. Umedia, Wrocław 2009.

Uwaga: Pani Łyżeczka i Sosenka przeniosły swoje blogi. Teraz są dostępne tutaj: http://panilyzeczka.manifo.com/ i tutaj: http://sosenka.manifo.com/ .

niedziela, 14 października 2012

"Widzisz tego gościa z czerwonymi włosami?.."

»Sprawa była taka. Siedzi Augustyn przy ołtarzu i nagle słyszy głos: "Augustyn!" "Tak, Panie!" "Zobacz, tam pod drzwiami stoi człowiek z czerwonymi włosami i kolczykiem w nosie, widzisz?" "Widzę, o matko!" "Chcę, żebyś podszedł do niego i powiedział, że go kocham". "Nie, nigdy!!! Zabije mnie!" "Augustyn, proszę cię, pójdź do niego i powiedz, że go kocham". "Nie - ja się takich boję!". W końcu Bóg wysłał go z Komunią przez kościół, stanął przy mnie i musiał mi powiedzieć.«
Pamiętacie tę książkę? A ja jeszcze pamiętam komentarze, że to chwilowe, że na pewno nie wytrwają...
Wytrwali. Dlatego warto po latach do tej lektury wrócić. Miejscami można się nieźle pośmiać. Miejscami zadziwić dojrzałością refleksji na temat Kościoła, wspólnoty czy małżeństwa u ludzi, którzy są zaledwie kilka lat po nawróceniu. Miejscami wreszcie można zachwycić się tym, w jak indywidualny sposób Bóg podchodzi do człowieka: ta sama msza święta, a jednak cztery zupełnie różne doświadczenia Bożej obecności. Takie, jakich każdy z nich potrzebował w konkretnym momencie swojego życia.

Marcin Jakimowicz, Radykalni, Wyd. Księgarnia św. Jacka, Katowice 1997.

środa, 10 października 2012

Bądź w kontakcie

O modlitwie można pisać i pisać bez końca - to oczywiste. Tym razem o. Kucharski   do swojej opowieści zaprasza przyjaciół - świętych karmelitańskich. Dzieli się więc wraz z nimi swoim największym skarbem - "błogosławieństwem trwania w Bożej obecności". Jedno z najciekawszych świadectw to słowa brata Wawrzyńca od Zmartwychwstania, klasztornego kucharza, który pisał: "nie ma potrzeby dokonywać wielkich dzieł: obracam mały omlet na patelni z miłości do Boga. Kiedy nie mogę już nic uczynić, wystarczy mi, że podniosę źdźbło trawy z miłości ku Bogu. Ludzie szukają różnych dróg, na których mogliby się nauczyć kochać Boga.  (...) Podejmują ogromny wysiłek, aby pozostawać w Jego obecności przy pomocy różnych środków. A czyż nie jest prostym i skuteczniejszym sposobem wykonać wszystko z miłości do Boga, wykorzystując zadania, jakie stawia przed kimś jego stan, i tak okazać Mu tę miłość oraz trwać wewnętrznie w Jego obecności przez jedność Jego i naszego serca?".
Ojciec Kucharski przytacza wypowiedzi osób, które dzięki nawiązaniu bliskiej relacji z Bogiem były w stanie poradzić sobie w zmaganiach z cierpieniem, samotnością, chorobą. Nie znaczy to jednak, że modlitwa jest dobrem przeznaczonym tylko dla osób, które przeżywają trudności. Co więcej, ona sama może być zmaganiem. Karmelita zaznacza, że jeśli chcemy dobrze się modlić, warto starać się o wewnętrzne wyciszenie (a więc zostawić zamartwianie się o przyszłość czy też przeżywanie tego, co minęło), czystość serca (trudną umiejętność kochania nie "tylko tych, którzy nas miłują"), wolność od przywiązania (do rzeczy, osób... ale i do samego siebie). Dlaczego wreszcie modlitwa jest taka ważna? Ponieważ "ten swoisty brak, którego doświadczamy w naszych ludzkich miłościach  może wypełnić tylko dotknięcie miłującą dłonią Boskiego Oblubieńca, najwierniejszego naszego Przyjaciela, któremu zależy na zaspokojeniu wszystkich naszych najgłębszych oczekiwań".

o. Bartłomiej Kucharski OCD, Przyjacielska rozmowa. O modlitwie raz jeszcze, Esprit, Kraków 2006.

Za egzemplarz recenzyjny dziękuję wydawnictwu Esprit.

niedziela, 7 października 2012

Już się nie odczepisz...

Teresa dziecięciem będąc postanowiła zostać świętą. Namówiła więc swojego brata i razem ruszyli do kraju Maurów, "aby tam ucięli nam głowy". Niestety, daleko nie zaszli, bo po drodze natknął się na nich wujek i zawrócił do domu. Ponieważ męczeństwo się nie udało, wpadła na inny pomysł: zostaną pustelnikami! Niestety, pustelnie, które budowali sobie w ogrodzie, ciągle się przewracały. Ale upartą Teresę niełatwo było złamać...
"Księga życia" to klasyka literatury karmelitańskiej. Teresa na prośbę jednego z kapłanów opisuje swoje życie, aby ten sprawdził, czy jest na drodze Bożej - w końcu reformy Karmelu nie każdemu się mogły podobać. Zresztą, jak mawiała (z właściwym sobie poczuciem humoru): "Kiedy byłam mała, mówili mi, że jestem piękna - wierzyłam. Kiedy dorosłam, mówili, że jestem inteligentna - też wierzyłam. Teraz mówią mi, że jestem święta - ale ja się już nie dam nabrać!". Poznajemy więc żywiołową Kastylijkę, lubiącą powieści, spotkania i błyszczenie w towarzystwie. Tendencja do bycia w centrum uwagi nie przechodzi jej początkowo nawet w zakonie - ale do czasu. Teresa bowiem, wierna modlitwie wewnętrznej (choć nie omieszka wspomnieć o trudnościach w modlitwie, zniechęceniu, a nawet czasowym jej zaprzestaniu), poznaje największą miłość swojego życia. Napisze potem: "Bóg sam tylko, przekonałam się, jest przyjacielem prawdziwym i na Nim polegając czuję w sobie moc i pewność taką, iż zdołałabym czoła stawić całemu światu". Postanawia wrócić do pierwotnej, surowszej reguły zakonnej, aby zakon nie był klubem wzajemnej adoracji, tylko miejscem modlitwy. Przecież "modlitwa to spotkanie z Tym, o którym wiemy, że nas kocha". Swoje współsiostry zachęca: "Gdy się przyzwyczaisz być zawsze w obecności Jego, a On będzie widział, że czynisz to z miłością i starasz się we wszystkim podobać się Jemu, już się od Niego - jak to mówią - nie odczepisz. Nigdy On ciebie ani na chwilę nie opuści". Mimo trudów życia nie traci swojej wewnętrznej pogody ducha. Dzieci jej ukochanego brata, Wawrzyńca (to ten od Maurów i od pustelni) wyznają po latach, że bardzo lubiły przyjeżdżać do cioci karmelitanki (tak, tak, do tego Karmelu o zaostrzonej regule!) - "Bo u cioci było tak wesoło!".
Nie wszystkim może odpowiadać stylizacja językowa "Księgi życia" (staropolszczyzna rodem z Sienkiewicza), ale dla mnie jako dla skończonej polonistki to akurat prawdziwa przyjemność.

św. Teresa od Jezusa, Dzieła. t.1 Księga życia, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 1997.

środa, 3 października 2012

Mama to nie jest to samo, co tato

Jeśli ktoś niemalże wychował się na książkach Jacka Pulikowskiego, dotyczących życia w małżeństwie i rodzinie, to oczywiście wie, jak ważna jest rola męża i ojca. Ale gdyby chciał poszukać argumentów z innego źródła, może zajrzeć do tej książki. Autor sam jest wychowawcą, pisze więc o wielu problemach (szczególnie nastolatków), z którymi mogą zetknąć się ojcowie, np. uzależnienia (nie tylko od alkoholu czy narkotyków, ale także od internetu czy pornografii), niska samoocena (i wiążące się z tym depresja czy zaburzenia odżywiania). Zwraca uwagę na to, że dobra obecność ojca wzmacnia w dziecku poczucie bezpieczeństwa, a to procentuje na przyszłość w jego nauce, pracy czy wreszcie w relacjach. Vanni pisze również o aborcji, zaznaczając, że syndrom postaborcyjny dotyka także mężczyzn. Wskazuje wiele stron internetowych, z których ojcowie mogą czerpać inspiracje (o dziwo, choć sam jest Włochem, podaje strony głównie w języku angielskim). Krótko pisze o roli ojca w wychowywaniu religijnym.
W jednym z rozdziałów autor dotyka też problemu rozwodu. Mówi o tym, w jaki sposób ta sytuacja jest odbierana przez dzieci (zarówno młodsze, jak i nastolatków), przypomina, aby nie manipulować ich uczuciami, zachęca, aby mimo rozstania kontaktować się z nimi, ale... można było odnieść wrażenie, że według autora rozwód jest sytuacją ostateczną, że małżeństwa nie da się już uratować i trzeba się z tym pogodzić. Być może takie spojrzenie wynika z większego procentu rozbitych rodzin we Włoszech albo w ogóle na Zachodzie (Vanni podaje zresztą zatrważające liczby)? Podobnie dziwnie brzmiało kilkakrotnie powtórzone sformułowanie "żona albo partnerka". Poprawność polityczna czy przyzwyczajenie?
Mimo tych drobnych usterek to wartościowa książka, przypominająca o tym, że "obecność ojca jest jednym z największych bogactw, jeśli chodzi o dobrodziejstwa, jakie może przynieść dla życia dzieci (...). Ojcostwo, jeśli jest głęboko przeżywane, stanowi inwestycję mężczyzny w dobro rodziny i gwarancję radosnego wzrastania dzieci na wszystkich płaszczyznach".

Antonello Vanni, Ojcowie obecni - dzieci szczęśliwe, W drodze, Poznań 2012.

Za egzemplarz recenzyjny dziękuję wydawnictwu W drodze.

niedziela, 30 września 2012

Za 5 godzin zobaczę Jezusa

Podczas pierwszego procesu w 1954 roku skazano go na karę śmierci za zabójstwo policjanta, a karę wykonano trzy lata później. Teraz toczy się drugi proces - beatyfikacyjny.
"Było to pewnego wieczoru w mojej celi. Pomimo wszystkich tych katastrof, które zwalały się na moją głowę od kilku miesięcy, pozostawałem nieprzejednanym ateistą (...). Otóż tego wieczoru leżałem na łóżku z otwartymi oczami i cierpiałem naprawdę po raz pierwszy w życiu z taką intensywnością z powodu tego, czego się dowiedziałem, a co dotyczyło pewnych spraw rodzinnych, i właśnie wtedy wyrwał mi się z piersi krzyk, wołanie o pomoc: "Mój Boże!", i natychmiast, jak gwałtowny wicher, który przychodzi nie wiadomo skąd, Duch Pana pochwycił mnie za gardło (...). Niemożliwe, by ten, kto tak został wzięty w posiadanie, zapomniał o Nim na zawsze".
Od tej pory Jacques żyje jak święty. A święci to ludzie zakochani. Formą kary jest samotność i brak zajęcia - ale on ten wolny czas wykorzystuje na modlitwę, lekturę, rozważanie spraw wiary. Dwa miesiące przed śmiercią zaczyna prowadzić dziennik, dedykowany ukochanej córeczce, Weronice. W jego zapiskach uderza prostota wiary, pokora (dla zainteresowanych - prześledźcie motyw postu i... batoników czekoladowych), przebaczenie, miłość do rodziny. Niezwykłe jest też jego oczekiwanie na śmierć, odliczanie dni i godzin do momentu spotkania twarzą w twarz z umiłowanym Bogiem.
Po jego egzekucji w więzieniu przez cały dzień panuje milczenie.
Dziennik jest poprzedzony wstępem o. Daniela Ange'a (nie każdemu może odpowiadać jego poetycki język), zawierającym interesujące fragmenty z listów Jacques'a do zaprzyjaźnionego zakonnika i do rodziny. Opisuje on też historię życia Jacques'a, wskazując problemy w jego rodzinie, które mogły stać się przyczyną tego, że wszedł na drogę przestępczą. Zauważa też, że na drodze nawrócenia - a potem wiary - nie mogło obyć się bez wewnętrznej walki, szczególnie w nocy poprzedzającej stracenie. Jacques zresztą szczerze o tym pisze w swoim dzienniku. Ale pociesza się słowami: "Nie jestem sam, Bóg jest ze mną. Tylko 5 godzin życia! Za 5 godzin zobaczę Jezusa".

Jacques Fesch, Za pięć godzin zobaczę Jezusa. Dziennik więzienny, Promic, Warszawa 2005.

niedziela, 23 września 2012

Jest już za późno, nie jest za późno

Kolejna książka, którą trzeba czytać wolno. Zresztą, jak mawiał św. Ignacy, "nie obfitość wiedzy, ale wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy zadowala i nasyca duszę". A jest co smakować. Autor zaprasza, aby skonfrontować się z własnym niepokojem o przyszłość, ale i lękiem przed  miłością. "Czy Bóg się spóźnia na spotkanie z człowiekiem? Czy to może człowiek się spóźnia? Czy spóźniamy się, by spotkać się ze sobą nawzajem?". Zachęca, aby nie bać się wołać do Boga o swoich oczekiwaniach, pragnieniach, rozczarowaniu. Pokazuje Boga, który umiłował do końca, ale który nie zniewala człowieka Swoją miłością, a wręcz jest Wielkim Oczekującym - oczekującym nie tylko na powrót wielkich grzeszników, ale może przede wszystkim letnich chrześcijan... Autor zwraca też uwagę na istniejący w człowieku zarówno ogromny (choć nieraz skrywany) głód miłości, jak i lęk przed tym, aby kochać, a w związku z tym zostać zranionym. Dlatego sytuacje kryzysowe mają niejednokrotnie ukryty sens:  "Jezus chce nas wyrwać z tego martwego punktu, pozornie bezpiecznego miejsca, w którym chroniąc się przed miłością, umieramy bez miłości. Dlatego, gdy my umieramy bez miłości, Jezus umiera z miłości!I to jest radykalna odpowiedź Boga, skierowana do człowieka".
"Tajemnica całej historii zbawienia mówi nam, że miłość przychodzi, choć po ludzku często niezrozumiale spóźniona. Bo trudno jest rozpoznać w ludzkich historiach Bożą miłość (...). Złożyć w logiczną całość nasze życie z obecnym i ukrytym w nim Bogiem to bardzo trudne zadanie. Jedno jednak jest pewne: Bóg się rodzi pośród nas".

o. Michał Adamski OP, Miłość, która się spóźnia, W drodze, Poznań 2012

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu W drodze.

piątek, 21 września 2012

Uzdrowienie inaczej

Gloria ma 11 lat i - jak mówi jej mama - nie umiera na raka, ale żyje z rakiem. Przebiera się za modelkę, kłóci się z siostrami o porządek w pokoju, zabawia młodszych braci... tylko jej ciało coraz bardziej odmawia posłuszeństwa. Jej matka, Kristen (chora... a raczej żyjąca ze stwardnieniem rozsianym), w czasie modlitwy słyszy kiedyś słowa "Kiedy ją uzdrowię, zmienię życie wielu ludzi". Dlatego rodzina Glorii i jej przyjaciele często spotykają się , by wspólnie modlić się o zdrowie dziewczynki.
W tym samym czasie Jerry Brewer, miejscowy dziennikarz, walcząc z narastającą depresją, woła do Boga o interwencję w jego życiu. Jego prośba zostaje dość szybko wysłuchana - ma napisać o Glorii do miejscowej gazety. Pisząc serię artykułów o jej chorobie, staje się przyjacielem domu. Zwariowana wielodzietna rodzina wyciąga go za uszy z samotności i pracoholizmu. Widząc ich zaangażowanie, Jerry zaczyna stawiać sobie pytania o wiarę. A te pytania będą coraz trudniejsze, bo... Gloria zostaje uzdrowiona inaczej. Jednak to właśnie podczas jej pogrzebu Jerry odzyska wiarę.
"Cud Glorii" to - jak mówi podtytuł - książka o potędze wiary, ale także o rodzinie, której członkowie mimo drobnych nieporozumień potrafią troszczyć się o siebie nawzajem i obdarzać miłością. Po śmierci córki jej ojciec, Doug, zakłada fundację Aniołowie Glorii (http://gloriasangels.org), mającą pomagać rodzinom, zmagającym się z chorobą przynajmniej jednego z ich członków. W grudniu 2011 roku umiera tragicznie jeden z młodszych braci Glorii. Tymczasem jej mama oczekuje kolejnego dziecka...

Jerry Brewer, Cud Glorii, Wydawnictwo św. Stanisława BM, Kraków 2010.

środa, 19 września 2012

Trudna miłość

Brat Moris słusznie zauważa, że osoba wierząca potrzebuje nie tylko przyjęcia swojej wiary sercem, ale i podjęcia refleksji intelektualnej. Opracowując na nowo serię swoich felietonów, autor rozważa kwestię tego, czym jest Kościół - zarówno od strony teologicznej czy biblijnej, jak i od strony jego członków (konsekrowanych i świeckich). Jednak, jak pisał papież Paweł VI (na którego brat Moris często się powołuje): "Człowiek naszych czasów chętniej słucha świadków aniżeli nauczycieli; a jeśli słucha nauczycieli, to dlatego, że są świadkami". I rzeczywiście, książka broni się najbardziej w tych miejscach, w których autor dzieli się świadectwem (czy to osobistego powołania, czy też przytaczając świadectwa innych), na przykład taką zabawną historią, która przydarzyła się w pewnej parafii na południu Francji: »...był tam ojciec dominikanin, który był proboszczem tamtejszej parafii. Ten ksiądz rozmawiał ze wszystkimi i chętnie chodził nawet do »kawiarni na rynku«, aby tam dyskutować ze stałymi bywalcami, którzy rozmawiali o wszystkim i o niczym. W ten sposób nawiązywał braterskie więzi i zdobył zaufanie ludzi. Niektórzy »wierni parafianie« napisali do biskupa skargę na prowadzenie się tego księdza. Dobry biskup był zaskoczony, czytając, że ów ojciec był oskarżany o »zapraszanie do kościoła ludzi, których noga nigdy tam nie postała«".
Dla czytelnika z Polski, szczególnie podejmującego w Kościele jakieś posługi, wstrząsający może być opis zaangażowania świeckich w Kościele francuskim. Wydaje się, że nastąpiło tam rozmycie granic między tym, co w Kościele mogą podjąć świeccy, a tym, co należy do kapłanów. Autor dodaje jednak, że dla wierzących Francuzów taka właśnie aktywność w Kościele jest bardzo ważna.
Cenne są natomiast refleksje autora na temat charyzmatu Małych Braci Jezusa - naśladowania życia ukrytego Jezusa, kontemplacji w świecie. Widać w nim ogromną miłość do osób, wśród których żyje. Domy zakonne Małych Braci to skromne mieszkania w blokowiskach, z jednym pokojem wydzielonym na kaplicę. Brat Moris tak opowiada o latach spędzonych w jednym z polskich miast: "Może się to wydawać dziwne, ale na tej ulicy zabudowanej starymi, zniszczonymi kamienicami, czujemy się u siebie (...) Żyjąc pośród ludzi prostych i często bardzo biednych, dzień po dniu uświadamiamy sobie, że nie jesteśmy wcale od nich lepsi, że razem z nimi należymy do tej samej społeczności. Doświadczamy jednocześnie, że nasi sąsiedzi, często mimo albo właśnie dzięki swojej słabości, potrafią tak się zachować, mieć takie gesty, spojrzenia, które poruszają nasze serca i czasami to oni właśnie nas ewangelizują".

Brat Moris IPFI, Wierzę w Kościół, Esprit, Kraków 2006.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Esprit.

niedziela, 16 września 2012

Widocznie Bóg nie chce, żebyśmy dzisiaj jedli ryż...

"Pewnego dnia nastąpiła katastrofa. Trudno powiedzieć, jak do tego doszło, być może brat Jerzy wlał za mało wody do stojącego na ogniu kociołka z ryżem... Faktem jest jednak, że kociołek rozleciał się na kawałki. A ryż - lepiej nie pytać - a to było główne danie! Przybity nowicjusz wpatruje się w ten obraz nędzy i rozpaczy: katastrofa nie do naprawienia... W tej właśnie chwili ktoś otwiera drzwi. O nieba! to ojciec Przeor. Tak, to ojciec Jan od Krzyża, który wchodzi i widzi ryż zamieniający się w popiół, kociołek w kawałkach i brata Jerzego bliskiego płaczu. Biedny, biedny kucharz! Najchętniej zapadłby się pod ziemię. Wreszcie ośmiela się podnieść oczy i co widzi? Ojca Przeora, który uśmiecha się do niego z czułością: »Ależ mój synu, nie trzeba nigdy turbować się takimi sprawami! Pomyśl tylko, widocznie Bóg nie chce, żebyśmy dzisiaj jedli ryż... A teraz pośpiesz się i przygotuj resztę, bo już czas na kolację«".
Chociaż nie lubię beletryzowanych biografii, ale do tej mogłabym wracać i wracać bez końca. Mój kolega, przeczytawszy ją, stwierdził: "Teraz już wszystko rozumiem". Prawie jak św. Edyta Stein, która po przeczytaniu autobiografii św. Teresy z Avila doszła do wniosku: "To musi być prawda" (jak wiemy, zdecydowała wtedy, że zostanie katoliczką). Co takiego fascynuje w biografiach świętych z początków reformy zakonu karmelitańskiego? Chyba przede wszystkim świeżość powołania, ich wewnętrzny ogień, radość z wybranego (choć wcale niełatwego) sposobu życia. To także radykalne wydanie się na służbę miłości: jedna z najbardziej przejmujących scen książki to ta, kiedy Jan po brawurowej ucieczce z więzienia  trafia do sióstr karmelitanek i pierwsze, co robi to nie obmycie się, spożycie posiłku, wyspanie, ale... wyspowiadanie umierającej siostry.
Mimo starej daty wydania książkę można wyszperać w księgarniach katolickich. A warto - to lektura dobra szczególnie w chwilach smutku, doświadczeniu samotności, zniechęcenia. Właśnie dla takich czytelników św. Jan od Krzyża  ma w zanadrzu niejedną niespodziankę.

Marie-Dominique Poinsenet, Stromą ścieżką. Opowieść o życiu św. Jana od Krzyża, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 1991.

wtorek, 11 września 2012

W razie konieczności używaj słów

Święty Franciszek z Asyżu mawiał: "Bezustannie ucz Ewangelii, w razie konieczności używaj słów". W lipcu tego roku spotkałam osoby, które uczestniczyły w ewangelizacji autostopowej. Nie znaczy to oczywiście, że rzucały się na użytkowników czterech kółek, wydając słynny okrzyk bojowy: "Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki nawracać chcę!". Jeśli rozmowa zeszła na tematy wiary, dzieliły się świadectwem, przede wszystkim jednak były towarzyszami drogi, ogarniającymi napotkanych ludzi modlitwą. Uczyły się też zawierzenia Bożej Opatrzności. Rekolekcji przed rozpoczęciem posługi udzielał ewangelizatorom właśnie o. Krzysztof Pałys, dominikanin.
"Ludzie ósmego dnia" to zapis autostopowej wyprawy o. Krzysztofa i jego współbrata, o. Macieja Chanaki, do Skopje, miejsca narodzin Matki Teresy. Przez osiem dni (bo tyle właśnie trwała) ojciec prowadził dziennik podróży, notatki zapisując w telefonie komórkowym. "Nie interesowały nas wielkie miasta i tłumnie oblegane zabytki. Żadnych przewodników, baz noclegowych, miejsc, które "koniecznie trzeba zobaczyć". Byliśmy spragnieni słuchania historii mieszkających tam ludzi. Takich zwyczajnych, miejscowych, którzy po swojemu szukają sensu otaczającego ich świata. Słowo "zwyczajny" nie jest jednak właściwe. Zwyczajność jest pozorem, który odbiera ostrość widzenia. Spotkania z tymi osobami odsłaniały niezwykłość, której wcześniej nie potrafiłem dostrzec". Zapisując rozmowy, kapłan zwraca uwagę na tajemnicę ludzkiego serca, do którego tylko Bóg potrafi dotrzeć. Ojcowie przemierzają drogę w habitach dominikańskich, sam ich widok jest więc już znakiem. Ciekawe, że pewien zadeklarowany ateista nie może się wręcz od nich odczepić... Książka to także opowieść o ubóstwie, trudzie i doświadczeniu Bożej Opatrzności (jakże ważnym dla Matki Teresy). "Ludzie nieraz rozczarowują, wystarczy uczciwie spojrzeć na samego siebie. Na szczęście Bóg nie zawodzi nigdy. Historia pokazuje, że gdy coś się wali, tam wówczas Bóg posyła swoich przyjaciół. Wymyśla plan awaryjny, ponieważ jest wierny swojemu przymierzu".
Wyprawa pozostawiła w młodych kapłanach pragnienie większego zaufania Bogu, szaleństwa wiary. "Czy polecam taki rodzaj podróży?" - pyta autor. - "Absolutnie nie. Od Jego cudów można się uzależnić. Bóg nam świadkiem".
Refleksje o. Krzysztofa zostały wzbogacone rysunkami Jolanty Franus, doskonale oddającymi klimat odwiedzanych miejsc.

o. Krzysztof Pałys OP, Ludzie 8 dnia. Autostopem do Matki Teresy, W drodze, Poznań 2012.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu W drodze

niedziela, 9 września 2012

Kurą się nie jest, kurą się bywa

"Moje przyjaciółki i znajome nie mają w sobie nic z drobiu. Bo jeśli jest się kurą, to jest się nią niezależnie od aktualnego miejsca bytowania. Mogą więc istnieć: kury biurowe, kury pocztowe, kury biznesowe, kury szkolne, kury przychodniane, kury sklepowe, kury polityczne... itp. Myślę, że nazwa "kura domowa" została wylansowana przez inne przedstawicielki drobiu, które prowadząc czynne życie zawodowe, chcą przez sam ten fakt ukryć swoją kurowatość" - takie właśnie słowa wkłada w usta swojej bohaterki Agnieszka Grzelak (żona Szymona Grzelaka, autora "Dzikiego ojca" - a oprócz tego pisarka i malarka). Kamila Wrzos, pracuje w domu, zajmując się wychowywaniem czterech córek. Z natury jest samotniczką, nie cierpi monotonnych prac, więc po jedenastu latach takiego trybu życia dosięga ją zmęczenie i frustracja. Mimo poczucia wypalenia stara się jednak okazywać miłość mężowi i dzieciom.
"Matecznik" to (na szczęście) nie tyle smutne wyznania przemęczonej kobiety, co pełna humoru opowieść o codzienności, o niezbyt lubianych obowiązkach, ale i o rozwijaniu zainteresowań, ale przede wszystkim opowieść o darze, jakim jest czas. To także pytanie o sposób wychowania (autorka często odnosi się do sztandarowej już chyba pozycji "Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły" A. Faber i E. Mazlish) oraz o stawianie granic. Agnieszka Grzelak ma poglądy podobne do mężowskich, ale pisze zupełnie inaczej, kobiecym okiem zauważając wiele szczegółów w zachowaniu dzieci, które mężczyźnie zapewne umkną.
Książkę czyta się dobrze, można się nieźle pośmiać - a jednocześnie nie pozostawia ona czytelnika bez refleksji.

Agnieszka Grzelak, Matecznik, W drodze, Poznań 2011.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu W drodze

poniedziałek, 3 września 2012

Za górami, za lasami...

Za górami, za lasami, za siedmioma rzekami urodziła się mała dziewczynka. Jej babcia była niezbyt zadowolona z tego, że jest dziewczynką. W Chile bardziej cieszono się z  narodzin chłopców... Na szczęście był Ktoś, kto bardzo się cieszył z narodzin Nelly, a gdy dorosła, dał jej bardzo odpowiedzialne zadanie...
O tym właśnie zadaniu - posłudze modlitwy wstawienniczej - rozmawia z Nelly o. Alexis Smets. Książka może być ciekawa nie tylko dla członków Odnowy charyzmatycznej, zainteresowanych tym, "jak to się robi w Chile". Nelly dzieli się przede wszystkim świadectwem osobistego uzdrowienia wewnętrznego - przebaczenia komuś nieopatrznie wypowiedzianych słów, uwolnienia od natręctw. Opowiadając o posłudze, zwraca uwagę na delikatność i dyskrecję w stosunku do osób, proszących o modlitwę. Kładzie duży nacisk na to, aby nie przypisywać sobie darów Bożych - "Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie" (Mt 10,8). Podkreśla też moc, jaką ma modlitwa uwielbienia: "Nie wysławiamy Boga za nieszczęścia, ale za to, że jest z nami w każdej opresji, każdym tragicznym położeniu" (podaje tutaj wiele przykładów z własnego doświadczenia).
"Ocalić to, co zginęło" to pozycja niewielka, ale warto nie "połykać" jej od razu, a raczej pozwolić, żeby przeczytane treści dotknęły serca.

Nelly Astelli Hidalgo, o. Alexis Smets SJ, Uzdrowienie wewnętrzne. Ocalić to, co zginęło, Wyd. Ośrodek Odnowy w Duchu Świętym, Łódź 2012.

czwartek, 30 sierpnia 2012

Serce i nic więcej

Czy ktoś jeszcze pamięta piosenkę "Serce", wykonywaną przez Beatę Bednarz?
"Na gitarze grasz tak, że strach się bać,
W sumie talent masz, kochany.
Nowym autem też jeździsz, no i wiem,
Kilka innych rzeczy w planie.
Jeśli chodzi o twoją głowę, to
Nieźle się na karku trzyma.
Sama widzę to, że jesteś super gość
I tutaj wszystko się zaczyna, bo...
Ja chcę tylko serce, wiesz,
SERCE I NIC WIĘCEJ CHCĘ..."
Właśnie ten utwór przychodził mi na myśl podczas lektury "Powrotu starszego brata". Neal Lozano pisze: "Większa część tej książki mówi o grzechach serca - ukrytych, "podziemnych" obszarach, na które jesteśmy duchowo ślepi. Ta duchowa ślepota może być głęboko zakorzeniona w naszych osobowościach i w naszych wspólnotach czy parafiach". Autor, rozważając przypowieść o synu marnotrawnym, zauważa, że tak naprawdę marnotrawnych synów było dwóch. Młodszy, jak wszyscy wiemy, wziął połowę majątku, która przypadłaby dla niego po śmierci ojca, po czym roztrwonił go, prowadząc hulaszczy tryb życia. Kiedy jednak doświadczył biedy i poniżenia, postanowił przeprosić ojca i wrócić do niego. Natomiast starszy brat teoretycznie nigdy z domu nie odszedł, pracował dla ojca, był mu posłuszny, ale sercem był od niego daleko. Jego prawdziwe intencje ujawniły się w chwili powrotu młodszego brata. Co istotne, Jezus nie mówi w tej przypowieści, czy starszy syn po rozmowie z ojcem wszedł do domu, czy też nie.
Neal Lozano nie mówi z pozycji pouczającej, raczej dzieli się doświadczeniem swoim oraz własnej wspólnoty. Grzechy serca bowiem często dotykają osoby, będące długo przy Bogu, mogące za starszym bratem z przypowieści powiedzieć "oto tyle lat ci służę". Autor opisuje takie postawy, jak ukryty legalizm, wynikający ze strachu przed brakiem akceptacji nie tylko ludzi, ale i Boga; koncentrowanie się na własnej sile, poczucie wyższości, swoista pycha religijna; osądzanie, szufladkowanie innych, brak przebaczenia; fałszywa pokora; manipulacja i nadkontrola (znów wynikające z lęku). "Te głęboko zakorzenione w nas grzechy powstrzymują nas przed wejściem w zażyłą relację z Ojcem. Zatrzymują nas w postawie starszego brata, który mieszka w domu Ojca, ale nie rozkoszuje się serdeczną bliskością w Jego ramionach. A właśnie to ciepło, ta intymna relacja, jest dziedzictwem, które Bóg dla nas przygotował".
Autor nie pozostawia jednak czytelnika bez nadziei. Zauważa, że sam Bóg niejednokrotnie prowokuje sytuacje, w których człowiek przestaje wreszcie grać, zakładać maski. Zarówno młodszy, jak i starszy brat mają więc szansę na powrót do domu.

Neal Lozano, Uwolnienie serca. Powrót starszego brata, Wyd. Ośrodek Odnowy w Duchu Świętym, Łódź 2012.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Cichosza (wyjazd)



Kawusiowa teraz nie będzie się odzywać (przyczynę widać na załączonym obrazku), ale jak wróci, to na pewno coś napisze, bo o wielu ciekawych książkach chciałaby opowiedzieć. A na razie pozdrawia serdecznie wszystkich czytelników.

niedziela, 19 sierpnia 2012

Z Nim będziesz szczęśliwsza

Świadectwo Ani Golędzinowskiej, byłej aktorki i modelki, słyszało już chyba wiele osób - czy to podczas "Nocy świadectw" w warszawskiej parafii św. Michała Archanioła, czy też dzięki filmom rozsyłanym w sieci. Co ciekawe, w siwym swetrze i spiętych włosach autorka wygląda o wiele lepiej niż na pozowanym zdjęciu na okładce książki. Widać to w spojrzeniu; zresztą, jak sama mówi, poprzez życie blisko Boga, wypełnione modlitwą i pracą, odzyskała radość i pokój. Można by sparafrazować werset z piosenki Stachury: "Z Nim będziesz szczęśliwsza...".
Sama historia Ani jest wstrząsająca. Najpierw wzrastanie w rodzinie, w której rodzice nie potrafili okazać miłości, potem ulica, pierwsze próby kradzieży, narkotyki, wreszcie wyjazd do Włoch, który okazuje się pułapką - jako nastolatka trafia do agencji towarzyskiej. Po jakimś czasie udaje jej się zbiec, rozpoczyna karierę modelki i aktorki. Szukając rozpaczliwie miłości, gubi się w uzależniających związkach.
Dzięki przyjacielowi, który nie wstydzi się swojej wiary, bohaterka zaczyna stawiać sobie pytania o sens życia. Paolo uczy ją podstaw wiary, sprowadza księdza, u którego po raz pierwszy od lat będzie się mogła wyspowiadać, wreszcie zachęca do wyjazdu do Medjugorie. Tam Ania otrzymuje łaskę wybaczenia wszystkim, którzy ją skrzywdzili (a ma komu...). A po roku podejmuje szaloną decyzję - zostawienia kariery i zamieszkania we wspólnocie modlitewnej.
Na pewno pisanie książki pomogło autorce uporządkować wiele spraw, ale wolałabym, żeby ją napisała, schowała do szuflady, po czym wyciągnęła (po kilku latach życia, wypełnionego modlitwą i pracą) i... przeredagowała. Mimo dystansu czasowego świadectwo nie straciłoby na wartości. Osoby świeżo nawrócone w swoich wypowiedziach często bardziej koncentrują się na sytuacji grzechu niż na tym, co zrobił Pan Bóg. Szczegółowe opisy relacji, w których Ania się męczyła, były już dla mnie nużące. Książka po raz pierwszy była wydana we Włoszech i zapewne tamtejszy wydawca doradził autorce, aby było dużo mocnych scen (to właśnie za jego radą na pierwszych stronach zamieszczona jest scena gwałtu) - ale jest ich zdecydowanie za dużo. Właśnie przez to trudno polecać książkę nastolatkom, to raczej pozycja dla dojrzałego czytelnika.
Pozostaje życzyć Ani wytrwania w dobrym.

Ania Golędzinowska, Ocalona z piekła. Wyznania byłej modelki, Edycja św. Pawła, Częstochowa 2012.

środa, 15 sierpnia 2012

Dom w Bogu

Do przeczytania namówiła mnie koleżanka, fascynatka książek o. Pelanowskiego: "Zobaczysz, to jest zupełnie inny o. Pelanowski!". Rzeczywiście, ta książka jest inna - mniej psychologizowania (jak np. w osławionych "Wolnych od niemocy"), a więcej interpretacji Słowa Bożego. Niektóre z nich mogą dziwić, np. ocena starego Tobiasza - czy ktoś z was wpadłby na to, że to wcale nie jest nieskazitelna postać, a Bóg dopuszcza jego chorobę po to, żeby mu uświadomić, że tak naprawdę jest zaślepionym człowiekiem? A jednak kiedy staje on przed Bogiem w szczerości, nie udając chodzącego ideału - Pan wysłuchuje takiej właśnie modlitwy i w odpowiednim czasie go uzdrawia.
Medytacje o. Pelanowskiego są przede wszystkim książką o nadziei. Nadziei pokładanej w Bogu, który chce uzdrawiać, przebaczać, zamieszkać w sercu człowieka. Trzeba jednak przyjąć prawdę o sobie. Książkę warto czytać powoli, bo autor co jakiś czas rzuca perełkę, nad którą można się dłużej zamyślić. Przede wszystkim jednak zapewnia: "Dom Ojca stoi otworem dla mnie i dla ciebie, gdy przyjmujemy siebie takimi, jakimi jesteśmy: słabymi, niedojrzałymi, uniżonymi wobec innych i wyzbytymi wszelkiego osądu oraz rywalizacji. Dobrze mieć kochających rodziców, ale jeszcze lepiej mieć pewność, że jest się kochanym przez Ojca w niebie miłością piękniejszą niż ta, którą może w sobie wyzwolić najlepszy rodzic".

o. Augustyn Pelanowski OSPPE, Dom w Bogu. Medytacje na temat Księgi Tobiasza, Wydawnictwo Paganini, Kraków 2012.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Lekcje rozeznawania

Zainspirowana wpisem na blogu Kingi postanowiłam przedstawić pewną książkę, która w dobie popularności wszelkiej maści poradników powinna być bestsellerem. Zresztą pojawiło się już jej nowe wydanie, w dwóch częściach, ale ja mam stary egzemplarz w jednym grubym tomie... ze śladami zaczytania (nie tylko moimi), bo warto do niej wracać.
Żyjący w XVI w. św. Ignacy Loyola pozostawił po sobie m.in. reguły rozeznawania duchowego, czyli wskazówki, jak postępować w dobrym, jak nie zaniedbywać natchnień Ducha Świętego; przedstawił także, w jaki sposób jesteśmy kuszeni do złego (często np. pod pozorem dobra). Ojciec Józef przekłada je na współczesny język, podając przy tym dużo  przykładów. Czytelnik może więc skorzystać zarówno z konferencji i bloku świadectw, jak i z... testów, tabel oraz zadań domowych (jak podręcznik, to podręcznik). Owe zadania polegają jednak głównie na podjęciu dłuższej modlitewnej refleksji nad konkretnymi wydarzeniami z własnego życia, a tabele przedstawiają przykładowe sposoby działania Ducha Świętego oraz możliwe pokusy. Jak pisze o. Józef, "ostatecznie walka toczy się o kształt serca".
"Wszystko więc, co podtrzymuje w nas nadzieję, wzmacnia wiarę, ożywia miłość, wszystko, co ukierunkowuje nas na cel ludzkiego życia, którym jest zbawienie, co pogłębia nasze nawrócenie i pokorę służenia, wszystko, co jednoczy nas z Ojcem Niebieskim, co rozwija miłość do drugiego człowieka, co pomnaża życie w nas, wszystko to nosi znamiona dobrego ducha, jest znakiem Bożego Malarza. (...) Wszelkie rozproszenie, zamieszanie w duszy, utrata pokoju, osłabienie wiary, zachwianie w nadziei, pomniejszenie miłości, pojawienie się wątpliwości, letniości w życiu duchowym, apatii, myśli depresyjnych, lęku, myśli nieprzyjaznych, kontestujących, wszelkich stanów zdenerwowania cz smutku itd.  - wszystko to są znaki wzywające nas do głębszej czujności i rozeznania, czym jesteśmy powodowani aktualnie w naszym życiu".

o. Józef Kozłowski SJ, Śladami Ducha. Podręcznik do rozeznawania duchowego, Wyd. Ośrodek Odnowy w Duchu Świętym, Łódź 2001.

sobota, 11 sierpnia 2012

Dziki tytuł, ale...

Tytuł akurat nie był zbyt zachęcający, bo kojarzył się z pewną popularną książką, która dla mnie jest nie do przejścia. Na szczęście na pewnym forum pojawiła się dyskusja temat "Dzikiego ojca" i okazało się, że przemyślenia autora mogą być całkiem ciekawe.
Szymon Grzelak jest z zawodu psychologiem, używa więc bardzo mądrego wyrażenia "strategia pozytywnych inicjacji". Ale jest też ojcem czterech córek (najstarsza ma 12 lat, więc w książce jest mowa o dzieciach w tym wieku i młodszych; autor planuje napisanie publikacji o nastolatkach). Jego zamiarem jest przede wszystkim danie inspiracji osobom, które chcą na serio zaangażować się w wychowywanie dzieci. Podaje rozliczne pomysły na to, w jaki sposób świętować ważne wydarzenia w życiu dzieci (urodziny, Komunia św.), jak uczyć nowych umiejętności życiowych (a przy tym wdrażać do różnych małych obowiązków), jak przeprowadzać przez doświadczenia bólu (np. wizyta u dentysty), jak wtajemniczać w sprawy seksualności. "Jeśli my, dorośli, nie dostarczymy dzieciom i młodzieży inicjacji pozytywnych, jeśli niczego nie zaproponujemy, możemy być pewni, że wielu młodych sięgnie po inicjacje negatywne. W dobie zalewu popkultury oraz kryzysu tradycyjnej religijności i rodziny nie wystarczy zdać się biernie na to, co jest". Przede wszystkim jednak autor pokazuje, jak ważne jest ofiarowanie swojego czasu, zarówno dzieciom, jak i współmałżonkowi.
"Tworzenie może być pasją kochającego rodzica, kochającego wychowawcy, specjalisty od profilaktyki, duchownego". Jak mówił św. Maksymilian: "tylko miłość jest twórcza".

Szymon Grzelak, Dziki ojciec, W drodze, Poznań 2011.

środa, 8 sierpnia 2012

Będą z ciebie ludzie!

Pewien ksiądz mówi do kilkunastoletniej Marysi: "Twoja matka jest choleryczką, twój brat jest cholerykiem, ty jesteś choleryczką... Będą z ciebie ludzie!"
Rzeczywiście, ze zbzikowanego dziewczęcia, wyczyniającego "tańce pawianów" pod domem kolonijnym (ku zgorszeniu właścicielki willi, którą ta wynajmowała dla kolonistów... wszystko przez to, że dziewczęta uważały, iż brak radości jest grzechem śmiertelnym) wyrosła niezwykła kobieta. Oto jej wspomnienia z czasów młodości, wojny, powstania warszawskiego, pierwszych, bardzo trudnych lat po wojnie, uwięzienia przez komunistyczne władze. To także wyznania prawdziwego szaleńca Bożego - bo rzeczywiście, trzeba naprawdę ufać Bogu, żeby w trakcie przesłuchania ewangelizować... Julię Brystygierową! To również opowieść o tym, jak ważna jest rola ojca - nawet jeśli jest to ojciec przybrany, duchowy - a takim był dla Marysi (i jej przyjaciół) kardynał Stefan Wyszyński.
Książkę czyta się bardzo dobrze (ach, ci przedwojenni maturzyści!), natomiast jej zakończenie sugeruje ciąg dalszy. Jeśli ukażą się kiedyś nowe wspomnienia Marii Okońskiej, porwę je z księgarni i przeczytam z prawdziwą przyjemnością.

Maria Okońska, Wspomnienia 1920-1948. Przez Maryję wszystko dla Boga, Soli Deo, Warszawa 2008.

sobota, 4 sierpnia 2012

Tomek na tropach...

Zaczęło się od bajek, opowiadanych przez ojca na dobranoc. Potem ojciec opowiadał synom historie biblijne. A jeszcze później... synowie namówili ojca, aby napisał książkę. Cóż, przy takim dopingu można napisać niejedną.
"Wojownik trzech światów" to pięciotomowa powieść dla młodzieży (i to raczej dla chłopców, bo dziewczęta prawdopodobnie ominą opisy bitew), której akcja rozgrywa się w trzech sferach: w dużym mieście z początku XXI wieku, w czasach króla Dawida oraz na... płaszczyźnie duchowej, wśród bytów niewidzialnych dla ludzkiego oka. Kiedy dwunastoletni Tomek znajduje się w niebezpieczeństwie, niespodziewaną pomoc uzyskuje od anioła stróża - oficera Armii Zwierzchności. o imieniu Elezar. Dzięki nowemu przyjacielowi przeżywa niezwykłe przygody, ale także, wzrastając w zaufaniu do Elohim, uczy się odwagi, przebaczenia, prawdziwej przyjaźni oraz... rozeznawania duchowego. Autor w ciekawy sposób przedstawia niewidzialną rzeczywistość, stojącą za myślami, inspirującymi człowieka do określonych działań. Nastoletni czytelnicy książek dowiedzą się, że myśli takie jak: "jestem do niczego... jestem głupi... nic mi się w życiu nie uda..." nie pochodzą od ducha dobrego i nie powinno się dawać im wiary.
Książki ukazują także wartość rodziny i poświęcanego jej czasu.
Czytelnikowi wychowanemu na Ożogowskiej, Bahdaju, Niziurskim czy Musierowicz może brakować pogłębionej analizy psychologicznej bohaterów. Jeśli jednak autor chciał stworzyć powieść przygodową dla młodzieży, a przy tym pokazać, jak fascynujące mogą być historie biblijne - to jak najbardziej mu się udało.

Robert Kościuszko, Wojownik trzech światów [cz. 1 Elezar, cz. 2 Pościg, cz. 3 Tata, cz. 4 Strażnicy, cz. 5 Początek], Wyd. Kościuszko, Warszawa 2011.

czwartek, 26 lipca 2012

Więcej ORZECHA!


Refleksje o mocy wiary, błogosławieństwa, odpowiedzialności, bezinteresownej, wzajemnej miłości, o kształtowaniu charakteru i sumienia - to zawartość dwóch krótkich książeczek ks. Stanisława Orzechowskiego, znanego też jako ks. Orzech. Za krótkich :). Autor mówi nie tylko z doświadczenia wieloletniego duszpasterza, przygotowującego młodych do sakramentu małżeństwa, ale też z perspektywy dziecka, wzrastającego w rodzinie wielodzietnej. Ci, którzy wiedzą, jak bardzo obrazowo i konkretnie potrafi on nauczać, mogą poczuć pewien niedosyt. Orzecha powinno się raczej wydawać w formacie zwanym potocznie "cegłą" - czytelnik nie będzie się nudził.
Oto jedna z opowieści ks. Orzecha: "Tuż po wojnie mój drugi z kolei brat zachorował na dyfteryt (...). Sąsiadka przybiegła z wieścią, że w Krotoszynie, położonym 17 kilometrów od Kobylina, podobno jest jakiś lekarz. Moja matka, nie namyślając się wiele, wzięła sine, duszące się dziecko na ręce i przebiegła z nim te 17 km. Na szczęście w Krotoszynie istotnie był lekarz. Wystarczył mu jeden rzut oka na dziecko, by podjąć błyskawiczną decyzję: porwał mojego brata i natychmiast, nie zanosząc nawet do sali operacyjnej, podciął mu gardło. I uratował mu życie. Mój brat żyje do dzisiaj i ile razy staje przed lustrem i goli się, patrząc na bliznę, zawsze przypomina sobie tamten maratoński bieg matki. Ona nigdy mu tych 17 kilometrów nie wypomniała. Myślę, że była w tym ofiarnym biegu o życie umierającego dziecka niesłychanie podobna do Boga. Bo prawdziwa miłość umie się poświęcić i nigdy tego nie wypomina".

ks. Stanisław Orzechowski, Najkrócej o... wychowaniu religijnym dzieci, Fides, Kraków 2012; tenże, Najkrócej o... miłości w małżeństwie, Fides, Kraków 2012.

wtorek, 24 lipca 2012

Życie pod napięciem

Czy o. Rafał Szymkowiak nie mógłby napisać: "Pan Bóg jest najlepszym pedagogiem"? A pewnie, że by mógł. Zwłaszcza, że od lat z młodzieżą pracuje, o pracy z młodzieżą uczy, a i doktorat z pedagogiki popełnił. Doświadczenie w pracy z młodymi ma też pan Adam Maniura. I być może właśnie dlatego autorzy nie sięgnęli po zwrot cokolwiek już zużyty. Piszą za to: "Chcemy udowodnić, że życie z Bogiem daje niesamowitego „kopa”, może nawet większego niż porażenie prądem".
Osobiście wolę inne książki o. Szymkowiaka, ale jako humanistka za oryginalny pomysł postawiłabym braciom ścisłowcom (chi, chi) szóstkę. Pan Bóg zostaje tutaj porównany do elektrowni, Jego miłość - do energii elektrycznej, grzech działa jak opornik, nawrócenie to zwarcie, prostownik - miłosierdzie (rozdział o spowiedzi), czytanie Słowa Bożego to ładowanie akumulatora, wspólnota - układ scalony (jakżeż by inaczej), powołanie - impuls (właściwie można było się tego domyślić), msza święta - styk, a modlitwa - transformator. Po przedstawieniu definicji owych strasznych technicznych terminów autorzy z dużą dawką humoru i zaangażowania piszą o sprawach wiary - z perspektywy zakonnika oraz męża i ojca.
Czy udaje im się udowodnić postawioną we wstępie tezę? Zobaczcie sami.

o. Rafał Szymkowiak OFMCap, Adam Maniura, Ale faza! Życie pod napięciem, WAM, Kraków 2008.

niedziela, 15 lipca 2012

Zdejmij buty

"Przywołując Ducha Świętego, by pomógł mi w przepełnionym obowiązkami życiu, słyszę w sercu słowa Patryka: "Zdejmij buty, mamo". Są to słowa, które przypominają mi to, co Pan Bóg powiedział do Mojżesza: "Zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą" (Wj 3,5). Wierzę, że my, kobiety, które zdecydowałyśmy się na macierzyństwo, możemy odkryć świętą obecność Pana Boga pośród naszych obowiązków rodzinnych. I choć anioły, otaczające nas w domu, mają brudne buzie, one także stoją na ziemi świętej" - pisze autorka w jednym z podrozdziałów.
Książka jest zbiorem felietonów, pisanych przez żonę i matkę. Patti próbuje patrzeć z Bożej perspektywy na różne sytuacje z życia rodzinnego, pytając, czego może się nauczyć przez konkretne wydarzenie (w rodzinie Mansfieldów krąży żart: "Uważaj, bo mama napisze o tobie artykuł"). Wydawnictwo zaznacza, że jest to lektura "polecana dla kobiet". Jednak wydaje się, że można ją polecić nie tylko matkom, ale przede wszystkim tym, którzy swoją codzienność chcą budować na Bogu, którzy małżeństwo i życie w rodzinie odbierają jako powołanie. 


Patti Gallagher Mansfield, Świętość w zasięgu ręki, Wydawnictwo Ośrodek Odnowy w Duchu Świętym, Łódź 2011.

piątek, 13 lipca 2012

Miejsce na ufność

Kardynał Stefan Wyszyński wcześniej kojarzył mi się z postacią pomnikową. Odważny, stanowczy, niezwykle inteligentny. W Polsce czasów komunistycznych - właściwy człowiek na właściwym miejscu.
"Zapiski" natomiast pokazują go jako kontemplatyka, człowieka głęboko zjednoczonego z Bogiem. W więziennej rzeczywistości (niesprawiedliwe aresztowanie, trudne warunki, choroby, odseparowanie od rodziny, ale i od posługi kapłańskiej, świadomość, że jego dwaj osadzeni z nim towarzysze prawdopodobnie donoszą) stara się odnajdywać Boże działanie: "Smutek dręczący duszę jest orką na ugorze, pod nowy zasiew. Samotność jest oglądaniem z bliska Ciebie. Złośliwość ludzka jest szkołą milczenia i pokory. Oddalenie od pracy jest wzrostem gorliwości i oddaniem serca. Więzienna cela jest prawdą, że nie mamy tu mieszkania stałego... By więc nikt nie myślał źle o Tobie, Ojcze, by nikt nie śmiał Cię ukrzywdzić zarzutem surowości - boś dobry, bo na wieki miłosierdzie Twoje". Zapiski nie miały być drukowane, kardynał pisze je tylko dla siebie - może dlatego, mimo natury introwertyka, bardzo otwarcie mówi o tym, co jest w jego sercu. Mając świadomość niesłusznego aresztowania, stwierdza: "Nie zmuszą mnie do tego, bym ich nienawidził". Tę niezwykłą wewnętrzną wolność widać zwłaszcza w momencie, kiedy odprawia mszę świętą o spokój duszy Bieruta - który przecież przyczynił się do jego uwięzienia. Podsumowując zaś kolejny rok niewoli, pisze tak: "A ja ufam kierowniczej łasce Bożej i wiem, ile przez nią zyskuję. Nie pytam: za co i dlaczego, bo ufam. Wystarczy mi mądrość, dobroć i miłość Boga jako sprawdziany wszystkiego, co mnie spotyka. Zresztą, czemu mam wszystko wiedzieć i rozumieć? Gdzież wtedy byłoby miejsce na ufność?"
***
PS: Książkę wypatrzył u mnie mój tato. Potem przeczytała mama i pożyczyła sąsiadce. Ta pożyczyła swojej córce. Hm... obawiam się, że za szybko do mnie nie wróci. Cóż, święci pociągają.
Kardynał Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Wydawnictwo Soli Deo, Warszawa 2006.