sobota, 25 lutego 2017

Z przytupem



Nasz dawny proboszcz*, teraz już emeryt: "Dajcie mi to wasze pismo**, poewangelizuję trochę, bo już nic innego robić nie mogę". "A spowiedź?" - pytam podchwytliwie, bo nie jestem pierwszą osobą, której proboszcz podczas spowiedzi powiedział coś, o czym zapomniała. "A spowiedź to nie ja, to Duch Święty".

Mój tata kiedyś podczas spowiedzi został uwolniony od nałogu. Zwykle nie palił w Wielkim Poście i w adwencie. A wtedy powiedział Bogu, że ma już dość. Akurat były rekolekcje - zwykła, wiejska parafia, w konfesjonałach też nie żadni charyzmatycy (chociaż kto ich tam wie :)) - poszedł do spowiedzi i... stało się to, o co prosił. 

Taka opowieść tuż przed Wielkim Postem 

Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz!
(Rdz 32,27)

* ksiądz na zdjęciu to akurat nie on
** moja wspólnota wydaje pismo ewangelizacyjne

poniedziałek, 20 lutego 2017

Wyższa technologia


Z kasą u mnie nieraz było krucho, ale kiedyś było już tak źle, że dwie koleżanki ze wspólnoty zaoferowały mi na jakiś czas mieszkanie zupełnie za darmo. Wynajmowałyśmy więc we trójkę mikroskopijne mieszkanko, spałyśmy na waleta, robiłyśmy sobie wspólnie pizzę, naleśniki, fasolkę po bretońsku i modliłyśmy się za magisterkę jednej z nich. Po wakacjach znalazłam pracę, zamieszkałam też gdzie indziej, ale duuuuża wdzięczność pozostała. Wracałam kiedyś z pracy i pomyślałam sobie, że napisałabym A. coś miłego. Wzięłam więc komórkę i napisałam: "Jesteś ukryta w Sercu Jezusa". Posłałam i stwierdziłam, że w sumie dziwny jakiś ten sms, mogłam napisać coś innego. Tymczasem A. właśnie miała trudną sytuację w swojej pracy i przygnębiona modliła się tak: "Panie Jezu, ukryj mnie w Twoim Sercu!". W tym momencie przyszedł sms...

Panie (...), ileż to dróg, ile wynalazków i sposobów używasz na okazanie nam Twojej miłości!
św. Teresa z Avila
 

poniedziałek, 13 lutego 2017

Przedwalentynkowo


Lubię epizody z życia świętych, pokazujące ogromną czułość Pana Jezusa. Teresa z Avila określała Boga mianem: "Jego Majestat" - ale ten Wielki Majestat zniżał się do niej, w jednym z widzeń karmił kulkami z chleba i mówił, że współczuje, że musi tak cierpieć. Święta cieszyła się, że On ją rozumie, to jej wystarczało. Święta Katarzyna ze Sieny była analfabetką, a tak bardzo chciała odmawiać brewiarz. Pan w cudowny sposób nauczył ją tego, a nieraz - jak zaświadcza bł. Rajmund z Kapui - przychodził do jej samotni i modlili się razem. 

Jako wspólnota często w różnych okolicznościach prowadzimy modlitwę wstawienniczą. Kiedyś do jednej małej grupki wstawienników przyszła osoba, która wcześniej bardzo się zagubiła, ale kilka lat temu nawróciła się i dzielnie idzie za Panem. Modlimy się, rozeznajemy dla niej Słowo Boże. Trafiamy na Słowo o odnalezionej perle. Pierwsze skojarzenie: to Jezus jest tą perłą, największym skarbem, który kiedyś wybrała. Ale zaraz przychodzi kolejne: imię tej osoby - Małgorzata - oznacza perłę. To On oddał wszystko, co miał - Swoje życie - aby ją pozyskać. 
To była rozmowa dwojga serc - co my tam mogliśmy więcej mówić...

Miły mój odzywa się
i mówi do mnie:
"Powstań, przyjaciółko ma,
piękna ma, i pójdź!
Bo oto minęła już zima,
deszcz ustał i przeszedł.
Na ziemi widać już kwiaty,
nadszedł czas przycinania winnic,
i głos synogarlicy już słychać w naszej krainie.
Drzewo figowe wydało zawiązki owoców
i winne krzewy kwitnące już pachną.
Powstań, przyjaciółko ma,
piękna ma, i pójdź!
Gołąbko ma, [ukryta] w zagłębieniach skały,
w szczelinach przepaści,
ukaż mi swą twarz,
daj mi usłyszeć swój głos!
Bo słodki jest głos twój
i twarz pełna wdzięku"
.
Pnp 2,10-14

wtorek, 7 lutego 2017

Musztarda i wola Boża


Przed rekolekcjami miałam dyskusję na jednym forum z osóbką, która twierdziła, że wolą Bożą jest cierpienie człowieka. Święty Paweł mówił: "wolą Bożą jest wasze uświęcenie" (1 Tes 4,3), św. Ignacy zalecał, żeby zachować wolność serca zarówno w czasie pomyślności, jak i trudów... ale dziewczę wiedziało lepiej :) Bo przecież święci cierpieli. No tak, ale sensem ich życia nie było cierpienie, tylko Chrystus. 

Święta Teresa z Avila prosiła, żeby na Boże Narodzenie Pan dał jej prezent w postaci jakiegoś cierpienia, ale chodziło jej o to, żeby mogła coś ofiarować w intencji ginących dusz, bo rozpalało ją pragnienie apostolstwa. "Twierdzę wewnętrzną" pisała przy postępującym paraliżu rąk, czasem po prostu dyktowała passusy siostrze Annie od św. Bartłomieja. Skończyła pisać przed Bożym Narodzeniem, a w święta... złamała rękę. Ale lewą, a była praworęczna. Pan Bóg nie dopuścił cierpienia ponad miarę. 

W trakcie rekolekcji oparzyłam dłoń wrzątkiem. Właściwie to ktoś na mnie wpadł i tak to się skończyło. Tymczasem wieczorem trzeba było pobiegać z aparatem, a prócz tego miałam jeszcze inne posługi i potrzebowałam sprawnych rąk. Czuję, że dłoń szczypie, polałam ją zimną wodą mineralną, ale to chyba za mało. Poleciałam do służby medycznej - jedyne, co mogły poradzić, to żebym postała na dworze z ręką w kubełku. Akurat na to nie miałam czasu. Cóż, trzeba było użyć innego środka - modlitwy.

Najpierw spotkałam kleryków i oczywiście zapewnili, że westchną. Na sali nie było naszego proboszcza, ale był pewien ksiądz staruszek... tyle że właśnie otoczony gromadką pań zasypujących go pytaniami. Przebijać się przez tłum czy nie? W tym momencie nadeszła mama mojego kolegi: "Pani Mario, polecam się, bo..." - i opowiedziałam jej całą historię. Dobra niewiasta się przejęła, oznajmiła, że jest w diakonii modlitwy wstawienniczej i popędziła do swoich towarzyszek, z którymi była na rekolekcjach. Wysłałam kilka smsów do przyjaciół, po czym prawie weszłam na pewną siostrę zakonną. Siostra jest artystyczną duszą (układa kwiaty i nie tylko) i uroczą powsinogą (pasjami jeździ na rowerze i zachwyca się pięknymi krajobrazami - a potem zabiera tam na wycieczki swoich podopiecznych), ale czasem jak coś palnie. "Siostro, proszę o modlitwę, bo...". A siostra na to: "A jeśli to woooola Boooooża?". "Siostruś! - mówię - wolą Bożą jest to, żebym wykonała, co mam do wykonania, a nie była uziemiona. Ręka mi się nie może trząść!". "A... no to trzeba się modlić!" "No właśnie!"

Na to wszystko nadeszła pani Maria, oznajmiając, że pomodliły się z koleżankami, a najlepiej, żebym sobie posmarowała rękę... musztardą. Wolą Bożą w tym momencie było chyba, żeby zeszło ze mnie napięcie. Ochłodziłam dłoń w jeszcze inny sposób (chociaż nie musztardą!) i wykonałam, co miałam wykonać. Dłoń jest całkowicie zdrowa. A że więcej ludzi musiało się modlić o to, żebym dała radę - może to i lepiej? W końcu wola Boża jest zawsze dobra :)

Pan Bóg ma plany swoje - przeolbrzymie, na daleką metę zakreślone, do których nasze osoby są przewidziane dla wykonania pewnej cząsteczki. Mądrzej jest wyrzec się swych własnych planów, a szukać poznania woli Bożej.
Sł. B. bp Adolf Piotr Szelążek

poniedziałek, 6 lutego 2017

Błogosławcie IV, czyli fajnie mieć braci


Kolega od stronki to po prostu kolega od stronki - żaden chłopak czy narzeczony, nic z tych rzeczy. Ma dziewczynę i nie jest nią Kawusiowa, he he :). Ale i tak jest dla mnie Bożym błogosławieństwem. A ten post będzie właśnie o mocy błogosławieństwa.

Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze aparaty były na klisze, próbowałam robić pierwsze zdjęcia. Wygłupialiśmy się z kuzynostwem, robiliśmy dziwne miny, wytykaliśmy języki i takie tam - jak to dzieciaki. Dostałam za to "marnowanie pieniędzy" takie pater noster, że odechciało mi się robić cokolwiek. Coś tam próbowałam, ale z tyłu głowy miałam, że nie umiem robić zdjęć, że robię złe zdjęcia... ostatecznie tak się zablokowałam, że przez dwadzieścia parę lat nie sięgnęłam po aparat. 

Tymczasem w posłudze na stronie (i na tej naszej, i na fp mojej wspólnoty) trzeba było czasem robić zdjęcia. Stanęłam okoniem. Powiedziałam, że ja zdjęć nie robię, a aparatem to już w ogóle! Nie umiem i koniec. Nie tłumaczyłam koledze, dlaczego, bo głupio mi było mówić, że trzyma mnie jakaś blokada z dzieciństwa. 

A ten łaził cały rok i... tłumaczył, jak się robi filmiki, zachęcał, żeby przodem do ludzi (bo łatwiej mi było robić ludziskom plecy, wiadomo, nie patrzą na mnie, ale to mało ciekawe :)), przysyłał jakieś linki do kursów fotografii dla początkujących i przede wszystkim gadał - żebym nie mówiła, że nie umiem, jak jeszcze nie zaczęłam się uczyć, i że będę robić dobre zdjęcia. Powoli się otwierałam, ale z zastrzeżeniem, że robię tylko na komórce. Nie oponował. Od czasu do czasu przypomniał zasady. 

Któregoś dnia po raz kolejny wyraził się pozytywnie o pracy, którą wykonywałam na stronie. Miało to taką moc, że stwierdziłam, że koniec z moim upieraniem się. To nie jest wolą Bożą. Nie po to Pan Bóg daje zadanie w Kościele do wykonania, żeby trzymać się starych ran. Zaczęłam się modlić o sprzęt i o to, żebym nauczyła się robić dobre zdjęcia. Zaczęłam też stawiać pierwsze kroki - nasza wspólnota prowadziła rekolekcje dla młodzieży, a ja aparat (pożyczony) w łapę i do roboty.

Teraz też mieliśmy rekolekcje, i to duże. Pierwszego dnia jeszcze się nie zebrałam. A drugiego dnia jeden z moich braci wspólnotowych widząc, jak nieśmiało wyciągam aparat, stwierdził, że pożyczy mi swój superobiektyw (który miał ze sobą, ale miał taką posługę, że za bardzo nie mógł fotografować), ustawił parametry tak, że musiało wyjść dobrze - no i do pracy. Nalatałam się po sali, napstrykałam (ludzie po trzech dniach modlitwy byli tak piękni, tak radośni, że nie było możliwe, żeby ktokolwiek źle wyszedł - ufff) i w dodatku miałam z tego frajdę.

Rekolekcje miały tytuł "Moc uwielbienia (Jerycho - burzenie twierdz warownych)". Jedna z tych twierdz właśnie padła. 

Bo z Tobą zdobywam wały,
mur przeskakuję dzięki mojemu Bogu.

Ps 18,30