piątek, 6 listopada 2020

Eksperymentalny sygnał dobra



Jeden z moich ulubieńców - emerytowany proboszcz wielkiej parafii, któremu niedawno stuknęła 80-tka - prowadził miesiąc temu grupę parafian do pomnika ks. Popiełuszki, a potem Jana Pawła II. Z pieśnią na ustach, wynajdując wszystkie najradośniejsze przeboje piosenki pielgrzymkowej z lat 80., jeśli nie wcześniejsze. Podejrzewam, że gdyby to nie było wydarzenie religijne, wyskoczyłby jeszcze z nieśmiertelnym "baby starzeją się, a chłopy nie". Żeby wywołać uśmiech. Rozważania różańcowe mówił z głowy, zapewniając o Bożej Opatrzności i naszym miejscu w niebie.
Niedawno stwierdził, że jeśli komuś smutno, to niech do niego zadzwoni - zostawi numer w kościele. Co prawda kiedyś przy takim eksperymencie dzwonili do niego porzuceni zakochani... ale dał radę. To nic, że z racji wieku gada w trzy światy. 

Mój kolega protestant wyciąga ostatnio gitarę i nagrywa filmiki, sięgając po piosenki, których tekst niesie nadzieję. Niekoniecznie pobożne - to nic. Z tyłu słychać chórek w postaci najmłodszej córeczki. Podrzuciłam mu jeszcze jedną do nagrania, może się skusi. W końcu "Piosenka dla juniora i jego gitary", zaczynająca się od słów "Gdy pokłócisz się z dziewczyną - nie życzę ci, lecz różnie jest", w jakiś sposób oddaje rzeczywistość domu, w którym ma same dziewczyny - żonę i dwie córki :) 

Eksperymentalny sygnał dobra znają wszyscy miłośnicy Jeżycjady: w szarej, PRL-owskiej rzeczywistości grupa młodzieży szuka dobra i robi je.
Może to jest coś na teraz. Telefon, rozmowa, modlitwa, piosenka. 
Mimo niepewności, lęku, absurdalności niejednej sytuacji bierzmy ESD i podajmy dalej. Ono jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło ;)

Przeczekaj nachalną nawałnicę
Wyjdź potem ze słońcem na ulicę
I pomóż słońcu lśnić
SDM
 

wtorek, 22 września 2020

Słuchacz w duszy swej dośpiewa


Kocham wspólne wyprawy foto. Jedziemy na Pałuki. W samochodzie poezja śpiewana - koleżanka przygotowała listę 100 utworów. Choć to i tak nie wszystko, ale "cudownie jest", powietrze jest..." - a jakie widoki! Kolega telepie się autem przez małe miasteczka i wioski, ale wspólnie stwierdzamy, że tak nam dobrze, że ma to swój urok. 

A mi jest szczególnie dobrze, bo doświadczam tego, że Bóg daje zawsze więcej. Kiedyś bujałam się w takim gostku ze Żnina - nic z tego nie wyszło. A teraz "Ten, o którym wiemy, że nas kocha", zabiera mnie w te miejsca i pokazuje ich piękno. W dodatku przy pięknej muzyce. 

Zawsze mnie to zadziwia, że chociaż wokół jest tyle osób niewierzących, On znajduje sposoby, żeby do mnie mówić. Ale nie tylko. Rozmawiam z inną z dziewczyn, skarży się, że ma dość oceniania przez lajki na fejsie. Czy polubiła, czy nie polubiła, czy ktoś polubił... a to mimo zagubienia kochana kobieta, z którą w trakcie pandemii spędziłyśmy 4 godziny na kawie. "Wiesz, ja też jak widzę, że ktoś robi podobne rzeczy, co ja, a potem ma więcej polubień, to zaczynam się bać, czy będę mieć zamówienia. No ale bez przesady, czy Pan Bóg się mną nie zajmie?!" - rzucam spontanicznie, a dziewczę patrzy trochę nie wiedząc, co odpowiedzieć. Zapomniałam, że nie wszyscy w tej gromadce Go spotkali.

Rzecz się dzieje w sobotę, a w poniedziałek dostaję korektę do zrobienia. Co prawda autorka pisze paskudnie, ale niech tam.  Znów "Miły mój odzywa się i mówi do mnie". Tedy piszę do koleżanki, że właśnie dostałam zlecenie. 
Nie dodaję już tego, że mam taką cichą nadzieję, że połączyła fakty :)

Miły mój odzywa się
i mówi do mnie:
«Powstań, przyjaciółko ma,
piękna ma, i pójdź!
Bo oto minęła już zima,
deszcz ustał i przeszedł.
Na ziemi widać już kwiaty,
nadszedł czas przycinania winnic,
i głos synogarlicy już słychać w naszej krainie.
Drzewo figowe wydało zawiązki owoców
i winne krzewy kwitnące już pachną.
Powstań, przyjaciółko ma,
piękna ma, i pójdź!
Gołąbko ma, [ukryta] w zagłębieniach skały,
w szczelinach przepaści,
ukaż mi swą twarz,
daj mi usłyszeć swój głos!
Bo słodki jest głos twój
i twarz pełna wdzięku».

(Pnp 2,10-14) 

wtorek, 15 września 2020

I szukam Go wkoło siebie


Przeprowadziłam się i po mojemu można ponarzekać. Po ignacjańsku - szukać Boga w codzienności. 
Tak więc oprócz tego, że na moim osiedlu są cztery Msze św. w ciągu dnia (można wybierać), to wyszedł jeszcze jeden pożytek - rowery. Ponieważ nie ma tu lasu, parku, Wisły, Drwęcy, łąki na wyciągnięcie ręki (a właściwie trzech - z bażantami, z krowami i z małymi stawami w pakiecie), trzeba było zaryzykować. I tak to po 10 latach od moich operacji okazało się, że jednak mogę. To nic, że niektóre rowery miejskie są lekko zdezelowane - nie dość, że jeżdżę, to jeszcze odkrywam nowe kąty. 

O tym właśnie jest ta książka - o odkrywaniu śladów Boga w codzienności. W tramwaju, na klatce schodowej, w rodzinie, we wspólnocie - zresztą wspólnota to osobny temat do rozważań. Jak funkcjonować, żeby nie rozdeptać świeżynek (siebie nawzajem zresztą też)? Co robić, kiedy we wspólnocie pojawia się kryzys? Na czym polega prawdziwa przyjaźń? Co zrobić, kiedy Bóg zaprasza nas do czegoś, co wydaje nam się nie do przejścia (na przykład zobaczenie dobra w kimś trudnym)?

"Jeśli jeszcze nie zacząłeś słuchać Jezusa codziennie, chciałabym cię do czegoś zachęcić. Na statkach jest taki dobry zwyczaj - odprawa z kapitanem. Ty możesz taką odprawę robić z Jezusem. Na czym ona polega? U mnie wygląda to tak: codziennie rano siadam na łóżku i mówię: "Panie, tymi piętnastoma minutami chcę Cię bardzo ukochać. Siadam tutaj dla Ciebie, kocham Cię. Cały dzień będzie dla Ciebie. I niezależnie od tego, czy zrozumiem, co Ty do mnie mówisz, czy nie - słucham Ciebie". A Pan Jezus na tych porannych odprawach okazuje mi swoją dobroć, ponieważ przygotowuje mnie do tego, co wydarzy się w ciągu dnia." - tak pisze autorka o codziennej modlitwie. Polecam - szczególnie dla starych wspólnotowych wyjadaczy. Ku odświeżeniu. 


Inga Pozorska, Życie pełne cudów, Wydawnictwo Ośrodek Odnowy w Duchu Świętym, Łódź 2020

 

niedziela, 13 września 2020

Święci? To nasi sąsiedzi



Mam wielu ulubionych świętych, ale Jan Paweł II do nich nie należał. Wiedziałam, że to człowiek Boży, ale za bardzo kremówkowato przedstawiany. Żebym się mogła przekonać, że to taki mój brat, jak Jan od Krzyża czy Karol de Foucauld, potrzebna była książka na trasę Toruń-Wrocław-Toruń. Zachwyciłam się tą rodziną i już rozumiem, skąd jego świętość. 

Milena Kindziuk skrupulatnie przekopuje teksty źródłowe, czasem może się to wydawać nużące, ale jest potrzebne. Po pierwsze, aby ustalić pewne fakty, które trudno sprawdzić po ponad stu latach. A poza tym prowadzi nas do rodziny, która bardzo się kocha. Tak mówią sąsiedzi, dalsza rodzina. Mimo różnych przejść - służby wojskowej Karola, wojen, choroby i śmierci Emilii, śmierci dzieci - są razem. Z jednej strony niezwykli, bo pobożni i nie obgadujący wszystkich dookoła :), z drugiej strony doświadczający tego, co my - źle opłacanej pracy (choć Karol był cenionym oficerem), przeprowadzek, utraty dziecka, choroby, niemocy. Ale też radości z synów - bystrego Edmunda, który, choć z powodu wojny do szkoły powszechnej chodził w 4 placówkach, ukończył ją z wyróżnieniem, czy czupurnego Lolka, który najchętniej ganiałby z wadowickimi chłopakami i grał w piłkę. Potrafiący nawet w trudnościach zachować pokój serca.

Przyjaciel Papieża z czasów studiów mówił: „Gdy wyobrażałem sobie czasem człowieka świętego, lecz równocześnie głęboko i mądrze związanego z życiem, to ojciec Karola mógłby być jego wzorem. (…) Był człowiekiem o wielkiej kulturze i anielskiej dobroci i łagodności”. 

Edmund jako młody, dobrze zapowiadający się lekarz zaraża się szkarlatyną od chorej pacjentki. Ale nie mógłby jej opuścić - przecież widział, jak ojciec pochyla się nad chorą matką. Być może - z powodu heroicznego oddania życia - za jakiś czas otworzy się jego proces beatyfikacyjny.

Bardzo mnie porusza taka "zwyczajna" świętość, bez wielkich znaków, ale bardzo mocno zakotwiczona w Bogu. 

Milena Kindziuk, Emilia i Karol Wojtyłowie, Esprit, Kraków 2020

sobota, 12 września 2020

Znasz mnie


Przez własną głupotę mogę być trochę podziębiona, a tu po praniu do rana wyschła tylko jedna maseczka. Trudno - myślę sobie - pojadę w jedną stronę rowerem miejskim, a wrócę autobusem. Wchodzę do pracy, a szef ma dla nas przyłbice. Można było zaufać i jechać także rano autobusem, a nie wystawiać gardło na wiatr i mżawkę :). Ale człowiek tak lubi po ludzku.

Na dniach w psalmie responsoryjnym słowa: "Przyglądasz się, jak spoczywam i chodzę...". Ale się ucieszyłam - ostatnio znów bolą mnie nogi, ale On widzi, jak chodzę. Trzeba obmyślić inny sposób noszenia zakupów, żeby nie obciążać bioder. Ale najważniejsze, że nawet to się Bogu nie wymyka spod kontroli.

Koniec sierpnia - rekolekcje ignacjańskie. Znów można Mu powiedzieć wszystko. Mój najlepszy Przyjaciel leczy wszystkie rany serca. 
Lubię ten czas. Człowiek się czuje, jakby po długiej wędrówce trafił wreszcie pod prysznic. 
A po rekolekcjach widzę, jak naprawia się relacja, która się posypała wiele lat temu. Tak po prostu, jakby się nic nie stało. I bardzo mnie to cieszy.

Przenikasz i znasz mnie, Panie, 
Ty wiesz, kiedy siedzę i wstaję.
Z daleka spostrzegasz moje myśli, 
przyglądasz się, jak spoczywam i chodzę, 
i znasz wszystkie moje drogi.
Ps 139, 1-2





 

wtorek, 30 czerwca 2020

Ćwiczenia z perspektywy


Fajnie mieć świeżynki we wspólnocie. "Bo wiesz, nie udaje mi się w tygodniu z lekturą duchową, ale w weekend nadrabiam. A ty co teraz czytasz? Albo słuchasz?". 
I tak oto świeżynka cię mobilizuje, żeby chociaż posłuchać czegoś podczas robienia na drutach :)

Słuchałam więc sobie w niedzielę o. Remiego Recława SJ. Trafiłam akurat na wypowiedź o oddawaniu Bogu różnych rzeczy. Na przykład problemów. Bo wiadomo, komu zależy, żeby zmienić perspektywę, żeby złość, żal, bezsilność, czyjaś złośliwość były na pierwszym miejscu. 

Czyli zadanie na ten dzień: patrzeć na Boga, a nie na to, co mnie rozbija. 

Miałam się spotkać z koleżanką na Starym Mieście, ale ona też ma urwanie głowy z wynajmującym jej pokój (i też się przenosi). Wzięłam więc aparat i pojechałam na łąkę za miastem. Właściwie nie muszę wyjeżdżać w dalekie kraje. Łąka, las, rzeka, ścieżka, którą jeszcze nigdy nie szłam - to wystarczy. Ponieważ na drodze wjazdowej był remont, musiałam obejść łąkę i dwa stawy z innej perspektywy niż kiedyś. Weszłam na górkę, patrzę, a tam... miasto jak na dłoni. Niesamowity widok.

Czas biegł nieubłaganie. W drodze powrotnej znowu nalot myśli o tym, jak właściciele mieszkania, z którego się wyprowadzam, uprzykrzają mi życie i co jeszcze mogą wymyślić. Znowu lęk, złość, bezsilność. Tymczasem jestem już na osiedlu, przede mną idzie jakaś nieznana mi rodzinka - mama, tata, córka i synek. Chcę ich minąć, ale ta dziewczynka zastępuje mi drogę i na cały regulator: MIŁEGO DNIAAAA!!!

Podziękowałam i pożyczyłam (swoją drogą, jakie mamy grzeczne dzieci na osiedlu) :) I odebrałam to jako upomnienie od Pana Jezusa, żeby powalczyć o właściwą perspektywę.



Pan światłem i zbawieniem moim:
kogóż mam się lękać?
Pan obroną mojego życia:
przed kim mam się trwożyć?

Ps 27,1

niedziela, 17 maja 2020

Domu gitarą i piórem


Jest Matki Bożej Fatimskiej, zbieram się "na materiał" - jak mawia nasz szef. Czyli zdjęcia w kościele podczas uroczystości. Telefon.
- No niestety, muszę pani wymówić pokój.
Współlokatorki się rozjechały z powodu "korony", właścicielce się nie opłaca. 
Nie wiem już, ile razy się przeprowadzałam w ciągu tych lat, odkąd wyjechałam z domu. Na pewno kilkanaście. Nie mam sił. Kiedy tylko coś się zaczynało układać, zaraz człowiek dostawał obuchem w łeb.
Tymczasem jadę tramwajem do pracy. Z tyłu jacyś młodzi kaowcy słuchają ostrej muzyki. Nagle coś przełączają. Nie dowierzam własnym uszom: 
"Jestem przy tobie pamiętam, jestem przy tobie, czuwam...".
Myślę sobie, że tym razem wyjątkowo słowa nie skierowane do Mamy.
Wysiadam, wędruję wśród kamienic do kościoła. Na jednej z nich wymalowane wielkimi kulfonami "JESTEM". Nie, to nie żaden dom kultury ani stowarzyszenie, wokół żadnych szyldów. Po prostu przypominajka, na którą nie sposób nie zwrócić uwagi.

Pokoju szukam dalej, założyłam zrzutkę na wkład mieszkaniowy. W tej bezsilności potrzebuję wierzyć, że Bóg się zatroszczy. Nawet jeśli przypomina o tym w śmieszny sposób.

A jeśli dom będę miał, to będzie bukowy koniecznie...(WGB)


piątek, 8 maja 2020

Ekstremalnie


Martwię się różnymi rzeczami: brakiem finansów, własnego mieszkania, rodziny, relacjami w pracy, ciągle niepewną sytuacją. Potrafię się bardzo zamartwić własną bezsilnością.

A jednocześnie to czas, kiedy łażę po opłotkach. Teraz wszyscy tam chodzą, więc jest bezpiecznie. Poznaję okoliczne lasy, łąki i ścieżki nad Wisłą. Dzisiaj przy punkcie widokowym przecięła mi drogę kilkuletnia dziewczynka. Tata wołał ją, by się zatrzymała, ale mała oczywiście swoje. Do czasu. Widok z punktu jest niesamowity, ale tuż pod nim rozpościera się stroma skarpa. "Ach, tatusiu, choć tu, tsymaj mnie, bo jak się poślizgnę, to spadnę i co to będzie!" - wyrzuciła z siebie. Uśmiechnęłam się. Przed chwilą podobnymi słowami zwróciłam się do Ojca Niebieskiego, przechodząc wąską ścieżką po szczycie fortu. Ale żeby zejść nad Wisłę, wcale nie trzeba spadać. Wystarczy pójść w lewo, po czym wybrać którąś ze ścieżek między drzewami. Ptaki urządzają tam listę przebojów, czasem nawet mignie jelonek, potem mija się bajorko, a za chwilę pojawia się piaszczysty brzeg. "Ach, tatusiu! Któlą ścieskę wybiezemy? - słyszę ją jeszcze za plecami - Chyba tą, bo tamta jest ekstlemalna!". Schodzę na dół, ale wciąż słychać szczebiot o "ekstlemalnych widokach" i "ekstlemalnej ściesce".

Jestem jak to dziecko. Poznaję ciągle nowe drogi. Kiedy widzę piękno, które stworzył, czuję się bezpieczna. Kiedy przypominam sobie, że jestem Jego córką, mija lęk.

Mój Ukochany jest jak gór wyżyny,
Jak samotne doliny wśród gajów tonące,
Wyspy osobliwe,
Jak potoki rozgłośnie szumiące,
Jak tchnienie wiatru miłośnie wiejące.
św. Jan od Krzyża, Pieśń duchowa (14)


sobota, 18 kwietnia 2020

Niezły zasięg


Dzisiaj się pojawił film o o. Józefie Kozłowskim SJ - założycielu także mojej wspólnoty.
Obejrzyjcie, zwłaszcza jeśli macie kwarantannowego doła. 

A mnie wzięło na wspomnienia, nie tylko o ukochanych rekolekcjach ignacjańskich (będę w sierpniu i żaden koronaświrus mi w tym nie przeszkodzi, hej ;)).

Czas liceum, w wielkiej tajemnicy pojechałam do Łodzi za gostkiem, w którym byłam - bez wzajemności - zakochana. Była z nami jeszcze koleżanka, spaliśmy we trójkę na waleta na kanapie w jakimś radiu, bo tam miał akurat znajomego. Następnego dnia była niedziela, a my już w większej grupie zdecydowaliśmy, że nie idziemy na mszę, bo tak. Co prawda zaszliśmy do cerkwi (żeby było inaczej), ale nie rozumieliśmy języka i wyszliśmy. Włóczyliśmy się Pietryną, w pewnym momencie przechodząc obok kościoła. "Ciekawe, co myśli o nas Pan Bóg?" - wyskoczyła koleżanka. A ja na to: "No jak to, co? Na pewno źle!".
Nie wiedziałam, że w tym czasie w tym właśnie kościele posługiwał o. Kozłowski i że w kilka lat później w zupełnie innym mieście trafię do założonej przez niego wspólnoty.

Kilka lat później w kamienicy naprzeciwko kościoła wynajmowała mikroskopijny pokoik pewna  cudowna, ale bardzo poobijana życiowo studentka. Kiedy jej brat z przyjaciółmi wybierał się na Forum Charyzmatyczne do Łodzi, spytał, czy mogliby u niej przenocować. Wystarczy podłoga. "Dobra - zgodziła się - ale ani słowa o Bogu!". Ok. Wychodzili rano, wracali wieczorem, śmiali się, wygłupiali, gadali - i ani słowa o Bogu. Kiedy wyjechali, zapaliła papierosa i rozpłakała się: "Ja nie chcę tak żyć! Ja chcę żyć jak oni!". 
Zaprzyjaźniła się z Bogiem tak mocno, że pociągnęła do Niego wiele osób. W tym własnego narzeczonego, a teraz od wielu lat męża. 

A tymczasem ojciec, siedząc w konfesjonale - jak napisał w jednej ze swoich książek - modlił się, aby Pan Bóg dotknął swoją łaską wszystkich będących w promieniu tego kościoła. Pewnie nie wpadł na to, że ten promień Panu Bogu wyszedł bardzo zamaszyście. Jego ulice, Jego kamienice...



Gdybym przybrał skrzydła jutrzenki,
zamieszkał na krańcu morza:
tam również Twa ręka będzie mnie wiodła
i podtrzyma mię Twoja prawica.
Jeśli powiem: «Niech mię przynajmniej ciemności okryją
i noc mnie otoczy jak światło»:
sama ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie,
a noc jak dzień zajaśnieje:
<mrok jest dla Ciebie jak światło>.
Ps 139,9-12

środa, 8 kwietnia 2020

Obecność


Nie jest łatwo. Jest złość, bunt. Każde obostrzenie skutkuje tąpnięciem psychicznym. Brakuje swobodnych wyjść, spacerów z aparatem i bez, kawy u przyjaciół, zwariowanej pracy, mnóstwa wydarzeń w Kościele i takiej zwyczajnej wieczornej mszy w parafii. Brakuje słońca. Większy lęk o mandat niż o możliwość zachorowania. Jest trud mieszkania samemu, dziwnych hałasów na klatce schodowej o 23 w nocy, niemożności otworzenia buzi do kogoś, z kim by się tak normalnie pogadało. 

Są jednak spotkania modlitewne na Skype'ie, msze i nabożeństwa online, jest Jego Słowo. Są msze z modlitwą o uzdrowienie, podczas których padają słowa, że Pan Jezus dotyka konkretnego schorzenia, o które się martwię, a którego teraz nie mogę leczyć. Albo że dotyka osób, u których ta sytuacja może doprowadzić do depresji. A ja jej nie chcę - już mi wystarczy. Jest różaniec u kleryków, którego słuchanie przynosi pokój. Można się położyć i zasnąć - nie dlatego, że tak nudno, tylko jakby się było dzieckiem na rękach u Matki. Są pieśni, które przychodzą na myśl, więc śpiewam głośno, najwyżej pies sąsiadów będzie wyć. Jest powrót do pieczenia bułek, drugi sweter na drutach prawie w całości, jest uczenie się nowych umiejętności, które mogą kiedyś przydać się w pracy. Jest Jego obecność. Mimo wszystko.

Kiedy latem przeprowadzałam się na nowe miejsce, szkoda mi było właściwie tylko jednego - że nie będę na Triduum w pewnej parafii, do której chodziłam od lat. Ale nie myślałam, że to Triduum będzie aż tak inne :) Życzę wam, kochani, żebyście mimo inności tego czasu doświadczyli mocno Jego bliskości. 

[Chrystus Jezus] przezwyciężył śmierć, a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię.
2 Tm 1,10

wtorek, 17 marca 2020

Wdzięczność w czasach zarazy


Włączam wieczorem transmisję różańca u naszych kleryków. Znajome kąty, gdzie tyle razy robiło się zdjęcia - teraz Maciek, Bartek czy Mateusz trzymają rękę na pulsie. Wielka radość, kiedy ks. rektor wystawia Najświętszy Sakrament.

Inny dzień - zwołujemy się na skype'ie i robimy spotkanie modlitewne. Dzieci koniecznie chcą coś powiedzieć do mikrofonu. Na przykład: "Nie bójcie się!".

Trzyma mnie przeziębienie, więc tym bardziej nie wyściubiam nosa z chaty. I uświadamiam sobie, że już kiedyś miałam przygrywkę - po operacjach. Że wiem, jak oswoić to niewychodzenie. Ale wiem, że jeszcze trochę i wyjdę. Do lasu, na łąkę, nad Drwęcę. Tęsknię za ludźmi, ale, jak mawia nasza koleżanka z redakcji: jaka to będzie radość, jak już się wreszcie wszyscy spotkamy!

Dzwonię dziś do przyjaciółki, której nie nogę odwiedzić, choć nasze bloki dzieli ledwie ulica. Przy okazji Ola podaje mi wszystkie informacje: która piekarnia i warzywniak dowiozą chleb, co zrobić jeśli kończą mi się leki.

Po napisaniu wielu artykułów o świętych, po serii artykułów historycznych wiem jedno - zło ma kres. Taki specyficzny ten Wielki Post - zawsze tyle się działo. Teraz jest inaczej - może także po to, żeby zobaczyć Boga inaczej? Że nawet wtedy, kiedy wszystko stanęło na głowie - On jest?


W Judei zaś był prorok Habakuk. Przygotował on polewkę i rozdrobił chleb w naczyniu, i poszedł na pole, by zanieść to żniwiarzom. Anioł Pański odezwał się do Habakuka: «Zanieś posiłek, jaki masz, Danielowi do Babilonu, do jamy lwów». Habakuk odpowiedział: «Panie, nie widziałem nigdy Babilonu ani nie znam jamy lwów». Ujął go więc anioł za wierzch głowy i niosąc za włosy jego głowy przeniósł go do Babilonu na skraj jamy z prędkością wiatru.  Zawołał Habakuk: «Danielu, Danielu! Weź posiłek, który ci Bóg przysyła». Daniel zaś powiedział: «Boże, pamiętałeś o mnie i nie opuściłeś tych, którzy Cię kochają». Powstawszy zaś Daniel jadł. Anioł Boży przeniósł natychmiast Habakuka w poprzednie miejsce.
Dn 14,33-39

niedziela, 9 lutego 2020

Jesteś cudnym manowcem




Fotografuję grupę ludzi, ale w obiektywie zjawia się Staś - i nie odejdzie, dopóki nie zrobię mu zdjęcia. Potem jeszcze Jaś, Wercia, Helenka, Tosia, ktoś chce z siostrą, ktoś z bratem, ktoś chce pokazać, jak tańczy... - Ooo, a komu to ciocia nie zrobiła zdjęcia? Mam się jutro poprawić? - Tak! - dziewczątko zawzięcie kiwa główką. A, jeszcze Gabi, która uważa, że powinnam nosić ją, a nie aparat  - a jakże! Uroki robienia zdjęć na rekolekcjach, na których jest mnóstwo dzieci. 

Ale są jeszcze dorośli. "Mi nie rób, jestem brzydka", "Ja to gruby/gruba jestem". Ucinam sobie długą pogawędkę z pewną mamą trójki dzieci. Ma piękne, szare oczy. Kiedyś po udarze długo nie mogła patrzeć na swoją wykrzywioną twarz. Ale w końcu doszła do wniosku, że to też jej historia. Zresztą teraz, po kilku latach, prawie nie ma po niej śladu. 

Kiedy ostatnio byliśmy z grupą na spacerze fotograficznym, poszliśmy na łąkę za miastem. Kolega, jak to on, strzelił niespotykanie piękne zdjęcie i podpisał "cudne manowce". W tle majaczyły 2-3 sylwetki. Jedna z "aparatek" rozpoznała siebie i od tej pory podpisuje się "Jestem cudnym manowcem!", względnie: "Cudny manowiec - to ja!". 

Kiedy odechciało nam się myśleć, że jesteśmy cudnym manowcem? Że możemy sobie być grubi, chudzi, szczerbaci, jakkolwiek - i to naprawdę w Bożych oczach nie ma znaczenia?

A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre.
Rdz 1,31


niedziela, 2 lutego 2020

Goniąc kormorany


Cieszę się, że przypadkiem nieprzypadkowym dowiedziałam się o tej książce. Powieść obyczajowa znad Wielkich Jezior Mazurskich. Autorem jest katecheta, ale to nie jest książka konfesyjna. Taką erudycję miło się podziwiało u Sapkowskiego - tyle że u "Sapka" brakowało mi nadziei. A tu jest, i to dużo. Są zaangażowani katolicy, są ludzie poszukujący, ale te relacje nie są czarno-białe. Jest poszukiwanie siebie, próby radzenia sobie z tym, co trudne, wychodzenia poza lęk. Bardzo przyjemnie wciąga.

Książka wydana w niszowym wydawnictwie, więc raczej się nie rozchodzi w milionach egzemplarzy - a szkoda. Pewnie wiele jest takich dobrze napisanych książek, o których mało kto wie. Więc reklamuję :)

Piotr Ozygała, Brzozowo,   Pracownia Wydawnicza ElSet, Olsztyn 2019

sobota, 4 stycznia 2020

Krasnoludki


Robię zdjęcia na wielkim koncercie. Same muzyczne sławy, ogromna hala wypełniona słuchaczami. Uśmiecham się na widok dwumetrowego fotografa, który zawsze wszystkich wita pierwszy (niekoniecznie ich znając) i nigdy (no, może raz) nie wlazł mi w kadr. Albo na widok innego z braci aparackiej, który lekko się spłoszył, kiedy zorientował się, że widzę, jak śpiewa pod nosem (w sumie żaden wstyd). Wiem, że drobna blondynka, która przemyka pod sceną, zrobi przepiękną galerię.

A w pewnym momencie myślę z wdzięcznością o tych, których nie widać, których nazwiska nie pojawią się na plakatach. O tych, którzy dbają o to, by muzyka była dobrze słyszalna w każdym kącie, a jednocześnie o to, by nie ogłuchł ktoś, kto przypadkowo stanie przy głośniku. O tych, którzy przygotowują światło tak, że nie oślepia artystów ani widzów, ale współgra z tym, co się dzieje na scenie. O tych, którzy wydają płaszcze w szatni tak sprawnie, że na tramwaj nie spóźniłam się ani ja, ani dwie nobliwe już damy.

A do tego ktoś, kto załatwia bilety dla tych, których niekoniecznie stać. I inne osoby zaangażowane w organizację wydarzenia u nas w mieście (do zdjęcia strojące głupie miny, żeby ktoś sobie nie pomyślał, jakie to one wielkie).

Gromady niewidocznych krasnoludków.

Kto bowiem z najczystszą miłością pracuje dla Boga, nie tylko nie chce, by to ludzie widzieli, lecz nawet nie pragnie, by sam Bóg o tym wiedział, i owszem, choćby się Bóg o tym nigdy nie dowiedział, on nie zaprzestałby spełniać nigdy tych czynności z tą samą radością i miłością bezinteresowną.
św. Jan od Krzyża