wtorek, 30 lipca 2013

Autentycznie

Właśnie trwa Przystanek Jezus, chciałam więc przypomnieć tę właśnie pozycję, krótkie świadectwo ks. Rafała Jarosiewicza, Bożego szaleńca. Nie chcemy na siłę "dawać" Jezusa, ale pragniemy dzielić się czymś, co jest w nas, czyli radością, miłością i pokojem serca. Celem PJ-u nie jest zwiększenie statystyk wiernych. Tu chodzi o miłość, którą ma być wypełniona z każda z posług ewangelizacyjnych. A prawdziwą miłość można zaczerpnąć tylko z modlitwy i adoracji. Autor opowiada o różnych wydarzeniach, rozmowach, prowadzących do przemiany serca, nasłuchiwaniu natchnień Ducha Świętego, udzielającym się entuzjazmie wiary. Zachęca też do pytania samego siebie w codziennym rachunku sumienia o to, jak danego dnia głosiliśmy Dobrą Nowinę. Hm...
Dla mnie ewangelizacja to przede wszystkim przekazywanie miłości, dzielenie się nią, wychodzenie z tym darem do innych, szczególnie do tych, którzy doświadczyli ogromu cierpienia i zła.
Głównym źródłem ewangelizacji jest Jezus, doświadczenie osobistego spotkania z Nim. To daje pewność, której nikt nie może podważyć.
Jeżeli osobiście doświadczyłem Jezusa, jeżeli mam z Nim intymną relację, to wówczas nie mogę - jak św. Jan oznajmia w swoim liście - milczeć! Ja chcę mówić! (...) pokazując osobę Jezusa, który kocha człowieka, tęskni za nim, szuka go, który jak Dobry Pasterz pochyla się nad każdym, bierze na Swoje ramiona, przygarnia i obdarza miłością.

ks. Rafał Jarosiewicz, Miłość chodzi po Woodstocku, paganini, Kraków 2007.

Już roczek zeszedł...


Aż nie do uwierzenia, że to już rok, jak tu dłubię i dłubię... no to wypadałoby coś ogłosić: 


Do zdobycia dwie dekupażowe zakładki i cztery debiutanckie szydełkowe podkładki pod kubek z kawusią. Wydaje mi się, że mole książkowe powinny być z takich drobiazgów zadowolone.



Ale żeby było trudniej, to trzeba ogłosić jakieś zasady rozdawajki. Tedy tak:

1. Zabawa trwa od dziś do 8 września.
2. Mogą w niej wziąć udział osoby, które prowadzą bloga (oczywiście, miło mi będzie, jeśli dodadzą ten mój skromniutki blog do obserwowanych - ale nie muszą).
3. A co muszą? Wyrazić chęć wzięcia udziału w zabawie w komentarzu pod tym wpisem, podlinkować baner do rozdawajki na swoim blogu oraz (ha! i tu się wykażę szczególnym okrucieństwem!) zaproponować, o jakich książkach mogłabym tu jeszcze napisać (związanych z tematyką bloga).
4. Paczkę będę wysyłać tylko na terenie Polski... ale serdecznie pozdrawiam wszystkich zaglądaczy spoza kraju :)
5. Dla zwycięzcy dołożę jeszcze małe co nieco. Pewnie słodkie. Albo kawusiowe.
6. Zapraszam serdecznie :)

niedziela, 21 lipca 2013

Pod pozorem dobra

Święty Ignacy z Loyoli w jednej ze swoich reguł rozeznawania duchowego zauważa, że zły często podrzuca różne myśli pod pozorem dobra (Właściwością anioła złego jest to, że się przemienia w anioła światłości, idzie razem z duszą pobożną, a potem stawia na swoim, to znaczy podsuwa myśli dobre i święte dla takiej duszy sprawiedliwej, a potem krok po kroku stara się dojść do swego celu i wciąga duszę w swoje zakryte sidła i przewrotne zamysły). Właśnie w taki sposób została zwiedziona dwudziestoletnia Abby, studentka pochodząca z pobożnej rodziny - ale nie ugruntowana w swoich poglądach. Zawsze chętna do pomocy -  jak mawiają o niej przyjaciele, wyszukująca i wspierająca wszystkie "zagubione owce" - skora do wysłuchiwania ludzkich problemów, zostaje zwerbowana jako wolontariuszka Planned Parenthood. To, co robi organizacja, jest jej pokazywane jako coś dobrego - a ona chce w to wierzyć, zwłaszcza że... sama w niedługim czasie dokona dwóch aborcji. Bardzo szybko pnie się po stopniach kariery. Jest jednak osobą do gruntu szczerą, więc żyje w wewnętrznym rozdarciu. W pewnym momencie osoby odpowiedzialne za Planned Parenthood bardzo jasno dają jej do zrozumienia, co jest prawdziwym celem organizacji. Kiedy po ośmiu latach po raz pierwszy w życiu zobaczy aborcję na USG... wypadki potoczą się błyskawicznie.
Dziś Abby jest wolontariuszką w ruchu obrońców życia. I właśnie świętuje narodziny swojego kolejnego dziecka.

Abby Johnson, Nieplanowane, Edycja św. Pawła, Częstochowa 2011.

piątek, 19 lipca 2013

Ale tu czysto!

Pamiętacie takie książki, jak Przygody Scyzoryka czy Jacek, Wacek i Pankracek (swoją drogą, jak można dać dziecku na mię Pankracy... chyba zawsze będę mieć skojarzenia z kudłatym psem z telewizji... tak, wiem, że książka powstała dużo wcześniej niż program telewizyjny)? Ich bohaterem był siedmioletni chłopiec, opowiadający o swoim pierwszym zetknięciu ze szkołą, rówieśnikami, nowymi obowiązkami. Joanna Ryguła również oddaje głos siedmiolatkowi, Jankowi. On jednak (podobnie jak jego młodszy brat) nie chodzi do szkoły - rodzice wraz z sąsiadami prowadzą - coraz bardziej zresztą popularną - edukację domową. Janek nie żyje więc rytmem szkoły, ale rytmem domu. Wbrew pozorom, kontaktu z rówieśnikami (rodzeństwem, dziećmi z sąsiedztwa) ma całkiem sporo. W ciekawy sposób jest tu zaznaczona rola ojca - zapracowanego, ale jednocześnie wzbudzającego poczucie bezpieczeństwa, gotowego wysłuchać i pomagać rozwiązywać dziecięce dylematy, pełnego pomysłów (np. męska wyprawa). Co mnie uderza w tej książce, to jakaś szczególna... czystość. Janek i Jędrek to zwykli chłopcy, czasem rozrabiający, czasem strzelający focha, ale jednocześnie tak bardzo radośni i ciekawi świata, jak potrafią być te dzieci, które czują się bezpieczne i kochane, które nie doświadczyły zła czy przemocy (przypomina się od razu wcześniej wspomniany na blogu Tim Guenard), w których świat nie zniszczył dziecięcej wrażliwości. I oby takimi mogły zostać jak najdłużej.

Joanna M. Ryguła, Mama, tata i nas czworo, Fundacja Nasza Przyszłość, Szczecinek 2010.

niedziela, 7 lipca 2013

W najbliższym czasie nie grozi mi lewitacja

Ostatnia książka, którą wrzucam przed wyjazdem. Swego czasu polecała ją Karmelowa Mama, więc postanowiłam sprawdzić, z czym to się je. A raczej pije.
Filiżanka herbaty to zbiór krótkich opowiadań z życia zapracowanej mamy gromadki dzieci. Doprawdy, trzeba mieć anielską cierpliwość i prawdziwy zmysł organizacyjny: Jeśli przerwę pracę, by nalać Stephenowi soku, zanim wyjdę z kuchni, będę musiała wytrzeć stół. Tam znajdzie mnie Kateri i poprosi, bym nawlekła jej igłę albo zeszyła jej ostatni projekt krawiecki. Eamon zapyta, jakie literki są w słowie "stawonóg", nagle przypomnę sobie, że zostawiłam powieszone pranie, a kiedy będę szła, żeby zdjąć koszulki i poskładać skarpety do pary, obudzi się niemowlę, będzie miało brudną pieluszkę i zrzędliwy nastrój. (...) Hałas jest częścią dzieciństwa, tak jak i nieporządek. Pomnóżcie jedno hałaśliwe z natury dziecko przez sześć, dodajcie kilka sprzeczek, dzwoniący telefon i jedną czy dwie elektroniczne zabawki, a będziecie mieli ostateczne zamieszanie.
A jednak, mimo wielu obowiązków i zmęczenia z autorki bije ciepło, poczucie humoru i przede wszystkim ogromna wdzięczność - za dar życia męża, dzieci, za to, że są jedyne w swoim rodzaju, za to, że dzięki nim można świetnie zwalczać wszelki egoizm i perfekcjonizm. Być może - jak żartobliwie mawia Danielle - w najbliższym czasie nie grozi jej lewitacja, a modlitwie daleko będzie od wszelkiej wzniosłości i kontemplacji - jednak jest pewna, że właśnie w tym zabieganiu pełni wolę Bożą. A to najważniejsze.

Danielle Bean, Filiżanka herbaty, DW Rafael, Kraków 2006.

sobota, 6 lipca 2013

Silniejszy od nienawiści

Tę książkę też kilka lat temu dostałam od sióstr karmelitanek... i przeczytałam ją jednym tchem podczas powrotnej podróży autobusem. Lektura wciąga tym bardziej, że z każdym jej rozdziałem pojawia się więcej nadziei. Początkowo wydaje się, że w życiu Tima gorzej już być nie może - jako dziecko okrutnie bity, potem przerzucany od zakładu do zakładu, doświadczający przemocy w poprawczaku (z którego zresztą ucieka), żyjąc na ulicach Paryża wchodzi w świat przestępczy. Aby przeżyć, musi stać się twardy. Ta skorupa zostaje powoli rozbijana - Bóg posyła ludzi, którzy okazują mu zaufanie (sędzina), a przede wszystkim bezinteresowną miłość (o. Thomas Philippe i niepełnosprawni z Arki). Dziewiątego sierpnia wieczorem Fréderic zbliża się do mnie przed kolacją na fotelu na kółkach. W jego oczach dostrzegam radosne iskierki. Podjeżdża i wsuwa w moją stronę, tak jak tylko potrafi, swoimi ściągniętymi, skrzyżowanymi ramionami kartkę papieru. To list składający się z pięciu linijek. Oto, co tak gwałtownie wystukiwał. Pięć linijek męczącego wystukiwania, dwa dni jazdy tam i z powrotem na fotelu, dwa dni maksymalnego skupienia.
Pięć linijek po to, by złożyć mi życzenia urodzinowe. Pięć linijek miłości. Pierwszy prezent urodzinowy, jaki dostałem w życiu. (...)
Chowam się w sobie na widok tego podarunku. Fréderic zaskoczył mnie. Jego gest ominął moją gardę. Zachowuję się jak rak, bronię się przed nieprzewidzianym wtargnięciem miłości. Jestem wściekły, bo coś dostałem, a sam nic nie dałem. Tego nie lubię (...).
Wielu ludzi sądzi, że należałoby wyeliminować Frédericów. Dziękuję Bogu, że jemu udało się uniknąć ograniczającego prawa wymyślonego przez ludzi cieszących się dobrym zdrowiem. Jednak Fréderic, chociaż ma tylko szesnaście lat i "spieprzone życie", jak uważają niektórzy, zrozumiał to, co najważniejsze: bezinteresowną miłość, wysiłek i hojność. Dla mnie jest to przykład życia. Ten podarunek rzuca mnie na kolana. Patrzę na ten list, na te pięć linijek miłości. Oczy zachodzą mgłą, drapie mnie w gardle, złość ustępuje miejsca łzom. Płaczę jak dziecko. Moje życie właśnie się zmieniło.
Uzdrowienie jest powolnym procesem, autor przyznaje, że nieraz nie było i nie jest łatwo. Jednak dzięki doświadczeniu przebaczenia i miłości Boga Ojca był w stanie przebaczyć tym, którzy go zranili, a także samemu sobie. Założył szczęśliwą rodzinę. Dziś z żoną i czwórką dzieci mieszka w Lourdes.
Boję się tylko tego, że nie będę dość mocno kochał. (...) Dziś biję się o to, by być dobrym ojcem, dobrym mężem i dobrym synem... Boga Ojca.

Tim Guénard, Silniejszy od nienawiści, Znak, Kraków 2003

czwartek, 4 lipca 2013

Nie moja bajka...

Słyszałam już kilka lat temu o tej książce. W końcu doszłam do wniosku: "Od czego jest biblioteka!". Kiedy jednak zobaczyłam te niemal 600 stron, trochę się stropiłam. Oczywiście, szanujący się mol książkowy przeczyta wszystko, łącznie z reklamami na budynkach, butelkami od kosmetyków w łazience i instrukcją hamulca bezpieczeństwa w pociągu...
Autorka opisuje ciekawą postać. Marta, zapalona pani architekt, ukończyła już 31 lat, ale nie założyła rodziny. Wydaje się być osobą stabilną, silną, swoistym parasolem ochronnym dla osób o słabszej psychice. Tymczasem podejmuje pewne decyzje - może nawet wbrew sobie - które powodują jej ukryte cierpienie. Marta nie jest wierząca - a przynajmniej jej stan wiary nie przekłada się na praktyki religijne. Jej wybory pochodzą raczej z wewnętrznego poczucia sprawiedliwości, z prawości serca. I ta prawość zostaje w końcu nagrodzona, Marta odzyskuje w jakiś sposób to wszystko, co wolała wypuścić z rąk. Jak mówi jeden z bohaterów: Ludzie na ogół chwalą się tym, co w życiu zdobyli, co mają, ale przecież człowiek w pełni posiada tylko to, co rozdał.
A jednak czegoś mi brakowało w tej książce - i to nie tylko większej zwartości fabuły. Wydarzenia toczą się w latach 60. XX wieku. Teoretycznie. Właściwie wskazuje na to informacja, że w 1940 roku bohaterka skończyła 10 lat, poza tym obraz szpitala i używanie telefonów stacjonarnych. Ale czy to rzeczywiście Polska z lat 60.? Biuro projektów, którego kierownik zachowuje się jak współczesny właściciel firmy? Wysyłanie dziecka to do Anglii, to do Holandii? Zero problemów z zaopatrzeniem w produkty podstawowej potrzeby? Już powieści Małgorzaty Musierowicz są bardziej realistyczne - chociaż "Jeżycjada" ma w sobie coś z baśni, która zawsze dobrze się kończy. Oczywiście, być może wyidealizowanie świata przedstawionego było zabiegiem celowym - ale, niestety, powieść na tym traci.

Lidia Witek, Wybór Marty, Promic, Warszawa 2012

środa, 3 lipca 2013

Antymiągwa

Bardzo się cieszę, że od dłuższego już czasu ojcowie jezuici mówią o jednym ze swoich świętych trochę inaczej. Przez lata robiono z niego cukierkową, nierealną postać - a przecież co jak co, ale akurat jemu do miągwy było daleko. Mowa oczywiście o św. Staszku Kostce, chłopaku, który wiedział, czego chciał, który nie lękał się sprzeciwu ojca, rodzeństwa, przyjaciół, który stawiał czoła przeciwnościom (nawet jeśli trzeba było przejść kilka tysięcy kilometrów wzdłuż górskich szczytów).
Ojciec Wysogląd swój przekaz kieruje do młodych (zresztą inspiracją dla stworzenia komiksu były Ignacjańskie Dni Młodzieży). Jednocześnie umieszcza historię Staszka i Pawła (jego brata) we współczesnej scenerii (stylistyka mangi, zarys dużego, dwudziestowiecznego miasta, dyskoteka, motory, samochody, komputery, współczesne stroje bohaterów...), wskazując, że dylematy, które towarzyszyły chłopcom w XVI wieku, są nadal aktualne. Wyjazd z małej miejscowości (i przy okazji wyrwanie się spod ojcowskiej kontroli - co niejednokrotnie przecież kończy się tak, jak u Pawła, czyli rzuceniem w wir rozrywek), relacje z rówieśnikami, pierwsza miłość, ale i dojrzewanie do innego powołania, stosunki z osobami obojętnymi bądź też wrogo nastawionymi do wiary, podejmowanie decyzji i przyjmowanie ich konsekwencji. Może pewne obrazy mogą drażnić (nie wiedzieć czemu, wszyscy przełożeni występują z papierosem w ręku... czy chodziło o skojarzenie z mafiosem?), zresztą manga ma - jakby to nazwać - mocną kreskę, ale jestem ciekawa, jak odbierają ten komiks młodzi. Czy trafia do nich przesłanie, jakie założył autor komiksu - aby podobnie jak jego bohater mieli pragnienia i nie bali się ich realizować?

o. Przemysław Wysogląd SJ, K.O.S.T.K.A., WAM, Kraków 2011