To nie tylko historia "o chłopcu który odwiedził niebo". Ojciec Coltona słusznie zauważa, że w życiu jego rodziny zaistniała pewna - nieprzypadkowa - sekwencja wydarzeń. Z jednej strony więc mamy pastora, który stara się być wzorem dla swojej wspólnoty (dołóżmy jeszcze amerykańską filozofię sukcesu i to, że pewnie jako duchowny podlega podobnym osądom, jak księża katoliccy), a który nagle doświadcza następujących w niewiarygodnym tempie niepowodzeń i chorób (dochodzi do tego, że jego koledzy nazywają go "pastorem Hiobem"), z drugiej zaś żona pastora, nauczycielka, troskliwa matka, cierpiąca od lat z powodu poronienia dziecka (i braku jakiegokolwiek pożegnania z nim). Kiedy wydaje się, że zła passa rodziny Burpo dobiega końca, ciężka choroba dotyka ich czteroletniego synka. Źle zdiagnozowany, trafia bardzo późno do szpitala i tam podczas operacji na krótką chwilę opuszcza ziemską rzeczywistość. To, że w tym czasie odwiedził niebo, wypływa w kilka miesięcy później.
Ile są w stanie wyciągnąć z Coltona rodzice? Tyle, ile czterolatek jest w stanie zrozumieć i opowiedzieć. Jest to jednak dla nich obojga umocnienie w wierze. Matka wreszcie odczuwa ulgę, słysząc, że jej zmarłe dziecko jest w niebie. A ojciec uczy się, że przed Bogiem nie trzeba udawać kogoś perfekcyjnego - w końcu jego wyrzuty, żale, lęk o życie dziecka zostały w niebie nazwane właśnie modlitwą. Docenia też rolę modlącej się wspólnoty.
Todd Burpo, Niebo istnieje... Naprawdę!, Rafael, Kraków 2011.
A na koniec trochę muzyki. Podczas operacji dla Coltona śpiewali aniołowie. Co prawda malec wolał rockowe kawałki, ale zamiast tego usłyszał gospel... zapewne w dobrym wykonaniu:
" Cudne manowce..." każdy z nas nosi w swoim sercu ich obraz...
OdpowiedzUsuńJuż dawno myślałam o tej książce ale na mnie akurat ekranizacja książki zwykle działa negatywnie. Na zasadzie że jak filmują to głośne a jak głośne to kiepskie okazuje się zazwyczaj.
OdpowiedzUsuń