Dzisiaj notka bardziej w formie świadectwa niż recenzji. Otóż kilka lat temu, kiedy skończyłam studia, nie mogłam znaleźć pracy ani jej utrzymać. A kiedy w końcu znalazło się coś na dłużej, to cóż... nie dość, że poniżej mojego wykształcenia, umiejętności i kwalifikacji (co oczywiście prowadziło do frustracji), to jeszcze panowała tam atmosferka, którą można nazwać modnym słowem "mobbing". Ale pewnego dnia mój kolega przyniósł do pracy "Gościa Niedzielnego", a w nim artykuł pod wiele mówiącym tytułem: "O człowieku, któremu nic się nie udało". "No" - pomyślałam sobie -"to coś dla mnie!". Okazało się, że artykuł dotyczył brata Karola de Foucauld, który wkrótce miał zostać ogłoszony błogosławionym. Ów Boży szaleniec umierał przekonany, że niczego w życiu nie osiągnął (i to nie tylko w życiu sprzed momentu nawrócenia, życiu, które, jak zauważa Lilla Danilecka, było pełną rozpaczy próbą radzenia sobie ze stratą najbliższych). Przez wiele lat żył samotnie na pustyni, nie znajdując naśladowców. Ale po jego męczeńskiej śmierci jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać wspólnoty i zgromadzenia, zainspirowane jego duchowością, a może przede wszystkim stwierdzeniem, że życie nazaretańskie można prowadzić wszędzie - prowadź je tam, gdzie będzie najbardziej dogodne dla bliźniego.
W tamtym trudnym czasie brat Karol stał się dla mnie prawdziwym przyjacielem. Wychodząc do pracy, modliłam się jego modlitwą zawierzenia: Mój Ojcze, powierzam się Tobie, uczyń ze mną, co zechcesz. Cokolwiek uczynisz ze mną, dziękuję Ci. Jestem gotów na wszystko, przyjmuję wszystko, aby Twoja wola spełniała się we mnie i we wszystkich Twoich stworzeniach. Nie pragnę nic więcej, mój Boże. W Twoje ręce powierzam ducha mego z całą miłością mego serca. Kocham Cię i miłość przynagla mnie, by oddać się całkowicie w Twoje ręce z nieskończoną ufnością, bo Ty jesteś moim Ojcem. I zaczęło się dziać... Zwolniono mnie z pracy. Ale po raz pierwszy czułam, że Ktoś nad tym panuje, że wszystko idzie zgodnie z planem. Bezrobotna byłam tylko miesiąc. Już nigdy więcej nie pojechałam do PUP-u (niektórzy wiedzą, jaka to radość, kiedy nie trzeba tam jeździć). A potem zauważyłam, że często, kiedy zaczynałam coś układać, planować według własnych pomysłów - wszystko się sypało. Ale kiedy tylko mówiłam: "Tato, zajmij się tym" - On brał sprawy w Swoje silne ręce... i działo się.
Dzięki bratu Karolowi odkryłam coś niby oczywistego - mam Ojca w niebie. Tacy są właśnie święci - pokazują właściwą perspektywę, to, że nie jesteśmy tutaj sami.
Karol, mimo wyboru życia pustelniczego, pokazywał, że nigdy nie jest sam: Bóg o dwa metry ode mnie
w tabernakulum, o mój Boże, czego więcej nam trzeba? (...) Emmanuel, „Bóg z nami” – oto, inaczej mówiąc, pierwsze słowa Ewangelii… „Jestem z wami aż do skończenia świata” - to ostatnie. Jacy jesteśmy szczęśliwi! Powołany do życia kontemplacyjnego, szczególnie umiłował adorację. Tam też, przed Najświętszym Sakramentem (kiedy mieszkał jako ogrodnik przy klasztorze klarysek w Nazarecie), powstały właśnie Medytacje nad Psalmami. Oczywiście tych rozważań nie da się teraz czytać jednym ciągiem, mogą być natomiast bardzo pomocne w modlitwie, w czasie adoracji, jako lektura duchowa. Charakterystycznym elementem notatek - oprócz spostrzeżeń, dotyczących modlitwy, powołania czy życia duchowego - jest powtarzający się (niczym refren) wers: Jakże dobry jesteś, Boże!. Błogosławiony zdawał sobie sprawę z kondycji ludzkiej, skłonności do grzechu, nieumiejętności modlitwy, braku wytrwałości. Ale, jak pisał w liście do siostry: Wydaje nam się, że nie dość kochamy i jakże jest to prawdziwe; nigdy nie będziemy dość kochać. Jednak dobry Bóg, który wie z jakiej gliny nas ulepił i który nas kocha bardziej, o wiele bardziej niż jakiekolwiek matka może kochać swe dziecko, powiedział nam – On, który nie kłamie – że nie odtrąci tego, kto do Niego przychodzi.
Bł. Karol de Foucauld, Medytacje nad Psalmami, Promic, Warszawa 2007.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz