wtorek, 17 września 2013

Jesteś w dobrych rękach

Pisałam, że ostatni raz czytałam tę książkę jakieś dziesięć lat temu - i tylko trochę się pomyliłam. Nie zawsze jest dobry czas, żeby czytać takie książki. Pamiętam, jak przyjaciele się wtedy nią ekscytowali - a mnie to trochę denerwowało. O pewnych rzeczach, o których pisze ojciec, już wtedy wiedziałam. Na przykład o tym, że Bóg był (i jest) blisko człowieka cierpiącego - ponieważ Jezus przez całe Swoje ludzkie życie doświadczał tego cierpienia, którego i my doświadczamy - opuszczenia, niezrozumienia, samotności, wyśmiania, ubóstwa, braku własnego domu, lęku. Nawet nie mogę powiedzieć, że nie wie, co to jest zwichnięcie stawów biodrowych - bo znawcy mówią, że na Całunie Turyńskim widać, że kiedy krzyżowano Mu nogi, wywichnięto je. A przecież człowiek w cierpieniu niekoniecznie potrzebuje dobrych rad, ale tego, żeby był przy nim ktoś, kto go słucha i rozumie.
Ale teraz uderzyło mnie coś zupełnie innego - pytanie stawiane zresztą w kilku podrozdziałach - kto lub co jest tak naprawdę moim bogiem i jakie dekalogi wyznaję? Ile razy łapiemy się na tym, że bardziej wierzymy ludziom niż Bogu (por. Dz 5,29)? Niektóre dekalogi są pełne manipulacji (słynne "ty zawsze... ty nigdy", "jeśli mnie opuścisz, to...", "bo ty nie doceniasz, co dla ciebie robię...", "nikt nie jest tak pełen poświęcenia jak ja"), inne - odbierają odbierają poczucie wartości i godności ("nic mi się nie uda", "nie mam dla kogo żyć", "ty tak naprawdę nie chcesz, dlatego nic ci się nie udaje", "najważniejsze w życiu to być kimś i czegoś dokonać", "ludzie się ze mną męczą", "musisz mieć sylwetkę, musisz być piękny, bo inaczej nikt na ciebie nie spojrzy", "na pewno stanie się tak jak było", "nie możesz popełniać pomyłek", "nie będziesz samego siebie kochał ani sobie wybaczał", "będziesz obwiniał bliźniego swego jak siebie samego"). Często zamiast wierzyć Słowu Bożemu - wierzymy fałszywym dekalogom, wymyślonym przez nas samych, przez drugiego człowieka albo podrzuconych przez złego. W tym momencie drugi człowiek i zasłużenie sobie na jego miłość, akceptację albo też nasze wewnętrzne pochylenie, niezadowolenie, smutek stają się najważniejsze, stają się... bogiem.
Ojciec Pelanowski, rozważając ewangeliczną opowieść o kobiecie pochylonej przez 18 lat (Łk 13, 10-17), prowadzi czytelnika ku uzdrowieniu wewnętrznemu. Przytaczając wiele przykładów biblijnych wskazuje, jak istotne jest nieustanne rozważanie Słowa Bożego... wręcz przeżuwanie go. Jak się coś długo przeżuwa, to lepiej się trawi, ale ważne jest to, co w naszych ustach jest przeżuwane! Wyszukaj sobie Słowo Boga, choćby jedno, które będzie dla ciebie nowym pokarmem, nowym przykazaniem. (...) Strać słowa ludzkie, a "kup" sobie Słowo Boga. Przypomina, że przed Bogiem można wreszcie zdjąć maskę osoby idealnej, przyznać się do własnej niemocy, bezsilności i... dostać się w dobre ręce. W rękach Jezusa wszystko staje się proste - wyprostowane, a więc łatwe do zniesienia. Nie jest łatwo znosić siebie. Bóg zaś pragnął znieść nas i zanieść nas aż do nieba z radością.

o. Augustyn Pelanowski OSPPE, Wolni od niemocy, Wydawnictwo Pomoc, Częstochowa 2004.

3 komentarze:

  1. No bo czasami dużo łatwiej zaufać komuś, kogo fizycznie doświadczasz, widzisz, rozmawiasz z nim, przebywasz, niż Bogu, którego teoretycznie "nie widać". A tekst bardzo dobry:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieraz się zawiodłam na ludziach - właśnie tych, których widzę. Na Bogu - nie. A i tak nieraz podchodzę do Niego tak, jak do człowieka - czyli nieufnie, z dystansem. Chociaż On sam mówi, żeby patrzeć inaczej: "...albowiem Bogiem jestem, nie człowiekiem. Pośrodku ciebie jestem Ja - Święty i nie przychodzę, żeby zatracać" (Oz 11, 9c-e).

      Usuń