Od wielu lat marzyłam, żeby do niej dołączyć i w tym roku wreszcie się udało (jak to wygląda w praktyce: tutaj). Dzisiaj wróciłam. Było cudownie! Ile dobra się zdarzyło w ludziach - nie wiemy, ale nie mamy liczyć owoców. We mnie na pewno radość, pokój. Nie chce mi się siedzieć w necie :).
Dwa obrazki z serii "Boża Opatrzność czuwa":
1. Ostatnia noc, jakimś cudem udało się dostać nocleg, ale... śpimy w czwórkę przyczepie campingowej rozstawionej przy prowizorycznym domku - właścicielki działki (cudowne kobiety o wielkich sercach) dopiero budują dom. Myjemy nogi w misce, toaleta na zewnątrz. Tak bardzo chciałam się wykąpać, umyć włosy, ale cóż... Trudno, na nadmorskiej przyjmuje się to, co jest. Wstaję - śliczny, rześki poranek. Idę tam, gdzie ewangelizator piechotą chodzi. Dziękuję Bogu mimo wszystko, wracam, a nagle dziewczyna, która z nami nocuje mówi, że pani Beata (nasza gospodyni) powiedziała, że możemy się umyć pod prysznicami na niedalekim polu namiotowym. Lecimy! Jakby tego było mało, na śniadanie dostajemy... fasolkę szparagową. Uwielbiam fasolkę. Tej nocy śniło mi się, że miałam urodziny i Pan Bóg przygotował mi jakiś prezent - a tu rano niezłe prezenty. I tak sobie pomyślałam, że On się naprawdę zatroszczy o nasze potrzeby. Czasem wydaje się, że zwleka, że się spóźnia - ale zatroszczy się i tak.
2. I jeszcze jedna historia: zasada jest taka, że nie bierzemy żadnych pieniędzy. Ani na ewangelizację, ani na powrót. To ostatnie było dla mnie najtrudniejsze - jak to możliwe? Ale zapewniono nas, że skoro zaufaliśmy Panu, to On się zatroszczy. Tymczasem na koniec zabrakło pieniędzy, które miały być nam ofiarowane na nasze powroty (może gdybym podeszła do organizatorki wcześniej, to by były, ale z różnych przyczyn mogłam dopiero wieczorem). Padła propozycja, żebym wróciła "bla bla carem" - na taką tanią opcję kasa by się jeszcze znalazła - ale nie na autobus i taksówkę. Zdenerwowałam się, nie chciałam wracać z nie wiadomo kim. Ale miałam numer do (dość dalekich) znajomych. Może pożyczyliby na bilet? Zgodzili się, przyjechali i... nie chcieli pożyczyć. Chcieli dać. Za modlitwę, tak po prostu. Dostałam więcej, niż potrzebowałam i więcej, niż mogłabym otrzymać w tamtej chwili od organizatorów... ale na pewno akurat tyle, ile miałam otrzymać od Pana Boga. Bo On się nie troszczy na pół gwizdka. I kiedy daje, to zawsze więcej, niż się spodziewamy
Marzenia się spełniają! Ważne by były :)
OdpowiedzUsuńPan Bóg się zatroszczy o realizację w stosownym czasie :)
Dzięki bardzo za świadectwo!
Od lat się zastanawiam skąd mamy wszystko czego potrzebujemy i jak to możliwe, że przy - czasami tak skromnym budżecie - niczego nam z czwórką dzieci nie brakuje:) Odpowiedź zawsze nasuwa się ta sama:)
OdpowiedzUsuń