czwartek, 31 maja 2018

On żyje


Parę lat temu miałam operację bioder i myślałam, że się nie podźwignę. Byłam tak słaba, że zemdlałam, leżąc i rozmawiając przez telefon z koleżanką. Podczas pionizacji robiłam się malowniczo zielona i padałam na łóżko. Żeby wyjść ze szpitala, trzeba było pokonać o kulach korytarz i trzy schodki, a ja nie mogłam nawet marzyć o dojściu do drzwi od pokoju, chociaż łóżko miałam tuż obok. Nic nie pomagało. Miałam wrażenie, że ta operacja nie miała sensu i że będzie tylko gorzej i gorzej.
Któregoś razu w środku tygodnia na salę przyszedł ksiądz z Panem Jezusem. Zapomniał przyjść w niedzielę :) Przyjęłam komunię i wiedziałam, że coś się wydarzy - chociaż nie wiedziałam, co. Za to z miejsca poprawił mi się humor, zaczęłam nucić TGD (chociaż tego dnia w dalszym ciągu nie wstawałam).
Następnego dnia rehabilitant przyszedł na salę, a ja wzięłam kule i ruszyłam. O kulach, ale pewnie. Przez cały korytarz.
Potem było jeszcze parę operacji. Dzisiaj mogę robić różne dziwne rzeczy - np. latać z aparatem i uwieczniać świętowanie Bożego Ciała na Starówce.

Twoja cześć, chwała, nasz wieczny Panie,
Na wieczne czasy niech nie ustanie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz