środa, 3 maja 2017

Konkretnie


Zaczęło się od przeczytanego kiedyś fragmentu wspomnień prof. Lanckorońskiej o wyjeździe szaleńca Bożego, ks. Tadeusza Fedorowicza, razem z Polakami wywożonymi na Syberię. Myślałam sobie, że kiedyś tę książkę przeczytam... aż w końcu doszłam do wniosku, że długi weekend się zbliża, a książka na pewno do zdobycia. Zdobyłam - i polecam.
Autorka opisuje oblężenie Lwowa, pomoc udzielaną rannym w Krakowie i więźniom na Kresach, wreszcie własne uwięzienie w Stanisławowie, Berlinie i Ravensbruck. Pisze o trudnych losach przyjaciół, drobiazgowo opisuje dramat mieszkańców małych miejscowości, znajdujących się pod okupacją (Komarna, Stanisławowa, Pińczowa, Piotrkowa...), walczy o to, aby na jaw wyszła prawda o zamordowaniu profesorów ze Lwowa, inteligencji stanisławowskiej i doświadczeniach na kobietach w Ravensbruck. A jednocześnie nie brakuje jej inteligencji i humoru:
"Pawłyszeńko mi oświadczył: "Ja was budu aresztowaty". "Teraz nie mam czasu" - odpowiedziałam z godnością i powagą. - "Muszę iść na uniwersytet". Zapytał wtedy, już znacznie ciszej, kiedy będę wolna; umówiliśmy się na trzecią po południu. Oczywiście nie stawiłam się na to spotkanie, stawili się natomiast trzej bracia Andzi [we Lwowie wraz z autorką zamieszkała jej służąca z majątku w Komarnie], chłopi z naszych stron, obecnie robotnicy lwowscy. Pawłyszeńko na widok tych trzech budrysów podobno zbladł, a oni mu oświadczyli krótko i węzłowato, że jeśli ich siostrze włos z głowy spadnie, to on będzie miał z nimi do czynienia".
Daje to, co ma: póki może, wykłada na uniwersytecie, opiekuje się chorymi, organizuje dokarmianie więźniów, w obozie daje tajne nauczanie na temat historii sztuki, aresztowanym Greczynkom recytuje Homera i Tukidydesa (w oryginale! zresztą mówi biegle w kilku językach), chroni chore więźniarki. Uważa, że nazwisko do czegoś zobowiązuje. Jej humanistyczne wykształcenie przydaje się zresztą nieraz jej samej - zamknięta na siedem dni w ciemnicy, stara się sobie przypominać i wyobrażać... galerie sztuki. 
Wobec wszechogarniającego cierpienia - dotykającego nie tylko nią, ale i bliskich - ta silna kobieta czuje się nieraz bezradna. W więzieniu dostaje silnego uczulenia (nie płacze, więc organizm w inny sposób radzi sobie ze stresem). Zwierza się, że trudno jej mówić fragment Modlitwy Pańskiej: "jako i my odpuszczamy naszym winowajcom". Czy ma oszukiwać Boga? A jednak - choć we wspomnieniach nie mówi zbyt wiele o swojej wierze - widać w niej siłę wynikającą z zaufania Stwórcy. Kiedy pewna Rosjanka, ateistka, w obozie w Ravensbruck pyta ją o wiarę, odpowiada: "Tak, jestem wierząca. Nie zawsze nią byłam, ale teraz już nią jestem od wielu lat i jestem bardzo szczęśliwa". 
W pewnym momencie Lanckorońska staje oko w oko ze śmiercią, jednak w sercu ma pewność, że jeszcze nie czas, że Bóg jeszcze nie chce jej u siebie. Rzeczywiście, dożyje 104 lat życia. Po uwolnieniu z Ravensbruck nie będzie mogła wrócić do kraju, ale zawsze będzie wspierać rozwój polskiej kultury i nauki. Kilka lat przed śmiercią otrzymuje pytanie od miesięcznika "Znak", które redakcja wysłała do wielu wybitnych postaci kultury polskiej: "Czym jest polskość?". Odpowiada w charakterystycznym dla siebie stylu: "Polskością jest dla mnie świadomość przynależności do narodu polskiego. Uważam, że należy dać możliwie konkretne dowody tej świadomości, natomiast nie rozumiem potrzeby jej analizy".

Karolina Lanckorońska, Wspomnienia wojenne, znak, Kraków 2001.

2 komentarze: