Wszystko zaczęło się w więzieniu we Lwowie. Uwięzionych było tak wielu, że nie było miejsca, by się położyć, młody kapłan stał więc przy oknie. Rozmyślając o swojej sytuacji, doszedł do wniosku, że trzeba jej nadać jakiś sens. Skoro kameduli siedzą zamknięci w celach za kratami to i ja mogę tę sytuację dobrowolnie zaakceptować. Zaczął już układać plan modlitw, pogadanek ze współuwięzionymi, kiedy... rozległ się zgrzyt klucza w zamku. Okazało się, że został zwolniony.
Miesiąc później ks. Fedorowicz był już w drodze do Kazachstanu. Jak wielu innych księży w tym czasie, postanowił być tam razem z wywiezionymi. Karolina Lanckorońska tak wspomina ich pożegnanie: Odwiedził mnie ks. Tadeusz Fedorowicz, który czasami przychodził w różnych sprawach pomocy. Gdy mu otworzyłam drzwi, uderzył mnie wyraz jego twarzy, spokojny, prawie radosny, nawet promienny jakby jakimś wewnętrznym szczęściem. (...) Wiedziałam, że księża starają się wcisnąć do wagonów w chwili odjazdu na wschód, że strażnicy pilnują, by to uniemożliwić, ale że się czasami udaje. Mój gość mówił, że z władzą duchowną już swój wyjazd uzgodnił, że ma nadzieję, iż mu się uda wskoczyć do ruszającego już wagonu. Liczył, że to nastąpi w najbliższych dwóch dniach. Prosił o modlitwę, by mu się udało. Wyszedł, żegnając się z uśmiechem i blaskiem w oczach.
W swoich wspomnieniach ks. Fedorowicz pisze nie tylko o trudach życia w Kazachstanie, o głodzie, ciężkiej pracy, trudnych warunkach mieszkaniowych, zarobkach nie wystarczających na utrzymanie rodziny (pracował zresztą razem z innymi przy wyrębie drzew, z właściwym sobie poczuciem humoru stwierdzając, że przynajmniej nabierze tężyzny fizycznej). Co mnie szczególnie uderzyło tym razem (tak, bo to jest książka, do której się wraca), to przywracanie wywiezionym ludziom tożsamości i godności. Opisywani przez księdza ludzie są zwykle "zacni i mili", dzieci "mądre", nauczyciele, którzy w tych ekstremalnych warunkach (przy braku papieru i wszelkich pomocy naukowych) postanowili założyć szkołę - "znakomici". Każda z osób ma swoją historię, np. taką: przebywała tam pani Halina Hubertowa, żona pułkownika aresztowanego we Lwowie, a z nią jej osiemnastoletnia córka Danuta (...), pani Helena Czasz z Poznania, bardzo kulturalna, mądra i dobra kobieta (...), jeden z profesorów gimnazjum czwartego we Lwowie, mojego gimnazjum, profesor Schmidt z rodziną (...), matka jego umarła na zesłaniu, a żona z synem wróciła szczęśliwie do Polski. Mieszkają we Wrocławiu. Jacek skończył politechnikę, jest zdolnym inżynierem (...), pani Stefa Procyk ze Lwowa. We Lwowie miała sklep spożywczy...
Mimo początkowego zapału autor doświadcza w pewnym momencie kryzysu, poczucia bezsensowności także posługi kapłańskiej. Ale równocześnie mówiłem sobie: "No tak, ale ja przecież przyjechałem tutaj dlatego, że wierzę, że ten krążek chleba nie jest chlebem, ja naprawdę wierzę i nie mam zamiaru zmienić niczego z tej mojej sytuacji". Walcząc ze sobą, dochodzi do wniosku, że wiara jest dla niego czymś dużo głębszym, niezależnym od zmiennych uczuć. Zrozumiałem, że (...) na powierzchni, w sferze uczuciowej, umysłowej, myślowej jest dużo śmieci, zmienność, raz jest jasno, raz ciemno. A tam gdzieś w głębi, choć jest mroczno, nic nie widzę, nie odczuwam i nie rozumiem, ale wiem - i tym się kieruję; nie powierzchnią, ale tym, co jest wewnątrz, bo wiem, że to, co wewnątrz jest istotne, prawdziwe, a to, co na powierzchni, jest zależne od wielu, wielu różnych, niezależnych ode mnie okoliczności.
Książka zawiera także wiersze pisane przez zesłańców, wspomnienie o jednej ze zmarłych na wygnaniu nauczycielek - Ludwice Kownackiej, listy oraz dużo pamiątkowych zdjęć - w tym fotografie... małego zeszytu literackiego, zrobionego z papieru do pakowania. Jak pisała (także przebywająca na zesłaniu) Stefania Skwarczyńska: Rzecz w tym, by w największym upodleniu zachować wielkość ducha.
Ks. Tadeusz Fedorowicz, Drogi opatrzności, Norbertinum, Lublin 2007.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz