Spacer fotograficzny w dawnym przygranicznym miasteczku. Miało być 8 km, wyszło 10, bo nasz przewodnik, wiedziony miłością do swojej małej ojczyzny, tak się rozpędził, że chciał nam pokazać wszystko. Stare domy. Groble. Psy i koty. Zardzewiały ciągnik o ksywie "Mariusz". Pałacyk, w którym teraz jest szkoła. Krasnale w przydomowych ogródkach (względnie żaby). Zegar na wieży kościoła. Zaniedbany cmentarz prawosławny (i ten zdziwiony wzrok mojego kolegi protestanta, że jako katoliczka przeżywam, że jest zniszczony i nie chcę komuś wdepnąć na omszałą mogiłę). Pogiętą strzałkę wskazującą odległość do domu znanego - przynajmniej mojemu pokoleniu - poety. Najdłuższy dworzec w Europie. A na dworcu bibliotekę, a w niej stare zdjęcia: rodzina z gromadką dzieci, kobieta w jasnej sukience przy drewnianym ganku, kolejarze z wąsami...
- Tak, widziałam takie stare zdjęcia w Warszawie - mówi koleżanka, które opowiadam o naszej wyprawie.
Ale duże miasta są znane. A trzeba poznać tych ludzi z małych miejsc. Powiedzieć im, że ich historia też jest cenna. Nawet jeśli kiedyś byli ważnym miastem przygranicznym, a teraz są podupadającą mieściną.
w szczelinach przepaści,
ukaż mi swą twarz,
daj mi usłyszeć swój głos!
Bo słodki jest głos twój
i twarz pełna wdzięku.Pnp 2,14
i my jesteśmy małymi ludźmi z małego miejsca 🤗 Rut
OdpowiedzUsuńI pamiętam Twoje opowieści :)
Usuń