Modliłam się już ostatnio o dobrą lekturę. Taką, która da "kopa" (a swoją drogą pamiętacie zdanie o. Szymkowiaka, że "miłość Boża daje większego kopa niż porażenie prądem"?), rozpali, pokaże nowe horyzonty. A święci mają to do siebie, że potrafią postawić człowieka na nogi, więc bardzo się cieszę, że z pewnych powodów musiałam się z Katarzyną zaznajomić. Dostałam oczekiwanego "kopa", a w dodatku mam kolejną świętą przyjaciółkę w niebie.
Wcześniej nie trafiałam na dobre pozycje o Katarzynie i zwyczajnie się zniechęciłam. Robiono z niej trochę esesmankę, trochę dziwaczkę (te surowe posty i długie ekstazy...), osobę, której nigdy nie wiadomo, co do głowy strzeli. Tymczasem o. Rajmund znał ją osobiście, był jej przyjacielem i synem duchowym. Święta, którą kapłan ukazuje, to przede wszystkim kobieta szczęśliwa - mimo wielu cierpień i przeciwności, których doświadcza. Jest kochaną - i kocha. Bardzo wyraźnie widać było, że kiedy miała możliwość mówienia o Bogu i wyjawiania tego, co nosiła w sercu, stawała się jakby młodszą, silniejszą i radośniejszą, kiedy natomiast odmówiono jej takiej możliwości, stawała się przygnębiona i bez życia. Temperament ma iście śródziemnomorski, oczywiście - ale może właśnie to pomaga jej walczyć o dusze. Owszem, jest twarda w obliczu walki ze złym duchem - ale wobec bliźnich najczęściej ujawnia się jej wielka cierpliwość (o. Rajmund często powtarza, że nadzwyczajne dary, które otrzymywała, nie były najważniejsze - za to wielu widziało i doświadczało mocy jej modlitwy i cierpliwości). Jej życie pokazuje, że im bardziej wydamy się Bogu, tym większe cuda będzie mógł uczynić i w nas samych, i wokół nas.
Bł. Rajmund z Kapui, Żywot św. Katarzyny ze Sieny, W drodze, Poznań 2010.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz