Nasz kolega wrócił w tym tygodniu z pewnego kraju na Zachodzie. Kraju, w którym na pierwszy rzut oka wszystko jest idealne, zaplanowane, doskonałe. Pracownicy otrzymują godziwą zapłatę. Samochody zatrzymują się, aby przepuścić pieszych. Ale lepiej tam się nie zestarzeć ani nie chorować. Przytoczył dwie wstrząsające historie: kobiety, która po zapaści straciła mowę, więc... postanowiono ją zagłodzić. Wbrew sprzeciwom rodziny. Bo pacjent nie należy do rodziny, ale do szpitala. I historię dziecka, które urodziło się z zespołem Downa i zostało porzucone przez rodziców, aby umarło. Mieszkańcy tego kraju uważają, że tak jest dobrze. Że skracają czyjeś cierpienia.
Rozmawialiśmy potem z innym kolegą w pracy, ilu naszych znajomych czy przyjaciół - jeśliby oceniać ich życie tylko w kategoriach zdrowia czy wyimaginowanej doskonałości - nie miałoby prawa do życia. Nie byłoby chrzestnej ich syna. Nie byłoby pewnego wspaniałego męża i ojca trójki dzieci. Nie byłoby pewnego świetnego fotografika. Nie byłoby dziewczyny na wózku, którą Pan wiele lat temu się posłużył ku mojemu nawróceniu. Nie byłoby pewnej fantastycznej dziewczynki spod Warszawy, która kilka lat temu po wypadku zapadła w śpiączkę... ale wielu się za nią modliło i dziś, choć mowa i chodzenie przychodzi jej jeszcze z trudem, wciąż powtarza, że jest uzdrowiona i jeszcze będzie chodzić na szpilkach.
Dzisiaj z przyjaciółmi i ich córeczką byliśmy w miasteczku oddalonym od nas o jakieś 40 km. W pewnym momencie zagadała do nas jakaś pani z dziewczynką na wózku - śliczną pieguską z dwoma grubymi, ciemnymi warkoczami. Jej też by mogło nie być...
Podczas ewangelizacji nadmorskiej szliśmy z plaży przez las. Przy rozwidleniu drogi stał dom, przed nim płot i wielka brama. Jedna z dziewczyn podeszła i zagadała do człowieka, który przed nią siedział. Nie odpowiadał. Zorientowała się, że nie może mówić. Kucnęła więc i po prostu trzymała go za rękę. Siedzieli razem, nic nie mówiąc. Tak po prostu.
Jego też by mogło nie być...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz