poniedziałek, 19 września 2016

Skrzypiąco


Nie wiem, czemu tak bardzo lubię instrumenty smyczkowe. Może dlatego, że mój dziadek grał na skrzypcach... ale nie w filharmonii, tylko nocami w stodole. A może dlatego, że kiedy jako nastolatka jeździłam na spotkania popielgrzymkowe do pobliskiego miasteczka, pewien gość w zespole wywijał na skrzypcach tak, że serce mi się wyrywało z tęsknoty za Bogiem, tak bardzo chciałam Go poznać. W każdym razie Pan Bóg wie, że to lubię i skrzętnie to wykorzystuje.
Przez cały rok od zeszłej ewangelizacji myślałam sobie: "Ale byłoby fajnie, gdyby na nadmorskiej ktoś grał na skrzypcach!". Okazało się, że mój kolega też tak myślał, ale modlił się w tej intencji bardziej konkretnie. Czemu? Bo kiedy w ciągu roku jechał na rekolekcje i myślał sobie: "Ale byłoby fajnie, gdyby był tam ktoś, kto gra na skrzypcach", to pojawiła się skrzypaczka, ale... bez skrzypiec. Tedy jadąc na nadmorską modlił się i o muzyka, i o instrument.
Tymczasem na rekolekcjach przed ewangelizacją pojawił się chłopak, który owszem, grał na skrzypcach, wiolonczeli, bębenku, a właściwie na wszystkim, co mu w ręce wpadło, ale... nie wziął ze sobą instrumentu. To się nie mogło tak skończyć! Rozpoczęliśmy ofensywę modlitewną o skrzypce i tuż przed wyjazdem znalazła się siostra, która je wypożyczyła. I tak oto podczas tej trudnej posługi mój najlepszy Ojciec pokazywał mi - przez takie głupie szczegóły - jak mocno mnie kocha. I rozpieszcza :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz