poniedziałek, 12 września 2016

Uparci


Koleżanka - nauczycielka - wyjechała ze swoją młodzieżą na spotkanie Sybiraków do Białegostoku. Przez sześć godzin jazdy siedziała obok starszej pani, która... znała osobiście księdza Władysława Bukowińskiego. Tak, tego wczoraj beatyfikowanego Bożego szaleńca. Aresztowany i uwięziony za rozdawanie chleba. Cudem przeżywa zbiorowe rozstrzelanie. Znów aresztowany, osadzony w łagrach na wiele lat. Tam... dalej służy jako kapłan, choć potajemnie. „Opatrzność Boża działa nieraz i przez ateistów, którzy zesłali mnie tam, gdzie ksiądz był potrzebny”. Zwolniony z łagru pracuje jako stróż, co znowu daje mu możliwość ukrytej posługi. W 1955 roku nie korzysta z amnestii i możliwości powrotu do kraju, chce być ze swoimi. Znów aresztowany, trafia do łagru. Jak można się domyślić, robi swoje. Po wyjściu osiada w Karagandzie i dalej posługuje, odbywając nawet podróże misyjne w głąb Rosji. "Był naszym duszpasterzem i za to obrywał" - mówi pani Ludmiła, która przyjęła sakramenty z rąk tego niezwykłego kapłana jeszcze w Karagandzie. Ona sama zresztą urodziła się w Kazachstanie. Była już trzecim pokoleniem zesłańców, wychowywana właściwie przez dziadków (ojciec został zaaresztowany i wywieziony w nieznane strony, nigdy go nie odnaleziono), którzy mimo ekstremalnych warunków zachowali wiarę i przekazali ją małej Ludce. Sama mogła zamieszkać w Polsce dopiero jako osoba w podeszłym wieku. "Modliłam się na różańcu cały czas i wiedziałam, że jak się będę modlić, to wrócę do Polski. I wróciłam".

Wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego.
Jk 5,16b

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz