czwartek, 13 października 2016

Bądź zdrów!


Okazało się, że mamy z kolegą ten sam charyzmat (jeśli oczywiście można to nazwać charyzmatem :)) - jak się przeziębimy, to od razu na dwa tygodnie. Ostatnio na trzy. Wszystko przez to, że się przefolgowało z robotą, że wzięliśmy na siebie za dużo, że nie daliśmy sobie prawa do odpoczynku. Jasne, czasem tak jest, że tych obowiązków jest dużo, ale jeśli to trwa za długo, to kończy się fatalnie. 

Dlatego gdy czasem Pan Bóg funduje mi błyskawiczne uzdrowienie, nie mogę wyjść z podziwu. Kiedyś w Triduum byłam u moich rodziców. Zwykła, wiejska parafia, mszę sprawował schorowany proboszcz (w tym roku zmarł - polecam westchnięciu ks. Kazimierza, święty kapłan). A ja akurat miałam zupełnie zapchany nos, nie mogłam oddychać. Idąc na mszę westchnęłam: "Panie Jezu, udrożnij mi nos!". I na Podniesieniu czuję, że... oddycham swobodnie. Proście, a otrzymacie.

W tym roku na nadmorskiej nieźle nas zmoczyło i wielu z nas się pochorowało. Jednego wieczoru zastanawiałyśmy się nawet z równie zasmarkaną koleżanką, czy nie powinniśmy wrócić do domu - ale bardzo tego nie chciałyśmy. Czułyśmy się całkiem nieźle na adoracjach (ba, po porannej modlitwie w ciszy chciało nam się tańczyć), ale poza tym gorączka, katar, chrypka... fatalnie. Tymczasem Pan Bóg miał swój plan. Dojeżdżamy do Darłówka, a tam w prezbiterium wielka ikona bł. Jana z Łobdowa, naszego błogosławionego. Oj, już czułam w kościach, że raczej nigdzie nie wyjadę. Do tego dojechali kolejni toruńscy klerycy, więc ekipa piernikowska liczyła już 6 osób (4 kleryków, ja, no i bł. o. Jan oczywiście). Z jednym z nich szczególnie dobrze mi się posługuje (zawsze wiedziałam, że gdybym nie była w grupie charyzmatycznej, to równie dobrze czułabym się w Szkole Nowej Ewangelizacji - to jednak pokrewne dusze). Pomyślałam sobie, że któryś z kleryków musi mieć numer do wspólnych znajomych - poprosiłabym, żeby zawiadomili naszych, coby modlili się o uzdrowienie nadmorskiej ekipy, no bo jak tu posługiwać (oczywiście, moc ofiarowanego cierpienia jest wielka, ale trzeba jeszcze mieć siły, żeby chodzić po ulicach i plażach :)). Drugiego dnia w Darłówku łapię toruńskiego kleryka - tak, ma numer, nawet do liderki naszej wspólnoty. Co prawda jego telefon ledwo zipie, ale udaje się wysłać sms z prośbą o modlitwę za nas i oczywiście o rozesłanie tej wiadomości. Ruszamy na plażę, a tu akcja - czuję, jak choróbsko ze mnie schodzi. W 15 minut. Trochę lekkiego kataru jeszcze było, ale nim po 6 dniach wróciliśmy do Koszalina, byłam całkowicie zdrowa. Bo to wcale nie musi tak być, że jak się rozchoruję, to będę wycięta z życia na dwa, trzy tygodnie. 

Módlcie się jeden za drugiego, byście odzyskali zdrowie.
(Jk 5, 16b)

1 komentarz: