piątek, 16 września 2016

Dziękuję na cenzurowanym


Dzisiaj miałam z rozmowę o wdzięczności. Ktoś zaskakiwał od rana dobrem - ale chyba za bardzo nie potrafił przyjąć mojego "dziękuję". Argumentował, że kiedy służymy Bogu, kiedy czynimy coś dobrego, powinniśmy mieć czyste intencje: robimy coś bez względu na to, czy nam podziękują, czy nas zganią. Jasne, ale... kiedy nikt nam nie dziękuje (we wspólnocie, w rodzinie), może to w końcu doprowadzić do frustracji. Odparłam, że "dziękuję" od czasu do czasu nie zaszkodzi.

A potem, w ciągu dnia pomyślałam, że Bóg nas uczy wdzięczności i że w Jego oczach jest ona czymś normalnym. Tyle psalmów dziękczynnych - jakby chciał powiedzieć: "Rozejrzyj się, dzieciaku, i uciesz się!". Na nadmorskiej mieliśmy refleksję, że im dłużej idziemy za Bogiem, tym łatwiej nam wpaść w rutynę, jakby wszystko nam się należało. Dziewczyny przypomniały wtedy postać jednego z pierwszych nadmorskich ewangelizatorów, Kamila, który dziękował za najmniejsze rzeczy, aż się trochę z niego podśmiewali: "Chciałem piasek na plaży i mam piasek na plaży! Chwała Panu!" - ale potem, im więcej cudów Bożych widzieli, sami zaczynali go naśladować. Kiedy na drogę naprawdę nie wzięło się nic i dostaje się wszystko: piżamy, szczoteczki, leki, fajne współlokatorki, słynny ser pleśniowy, skrzypce na każdej adoracji (tak! był skrzypek! ale to już temat na osobną opowieść), kiedy kubek kawy dzieli się na kilka osób, kiedy wysyła się sms do wspólnoty z komórki znajomego kleryka z prośbą o modlitwę i... następuje błyskawiczne uzdrowienie, kiedy w ołtarzu w kościele oddalonym 300 km od domu widzi się rodzimego błogosławionego... jak tu nie dziękować?

Wdzięczność poszerza serce - nawet jeśli głupio czasem przyjąć czyjeś "dzia", "dzięki", "dziękować"...





2 komentarze: